piątek, 29 stycznia 2016

(Od)wieszenie?

Drodzy członkowie, jeśli tutaj jeszcze w ogóle zaglądacie, proszę ujawnić  sna chacie. Liczę na Wasze zainteresowanie sforą oraz wyjście z inicjatywą.

Witajcie.
Jak już pisałam na chacie, zawieszam bloga. Brak weny i czasu spowodował, że nie mam nic chęci, członkowie także. Od kilku dni nic napisałam, zatem bez sensu byłoby to ciągnąć ot tak, żeby tylko było.
Sfora będzie nieczynna prawdopodobnie do moich ferii - 15.02.16r.
Miejmy nadzieję, że niedługo powrócimy ze zdwojoną siłą! :D

Pozdrawiam, miłego wypoczynku dla tych, którzy właśnie zaczynają wolne.




~ Fado/Paul

niedziela, 24 stycznia 2016

Od Fado - CD. opow. Mony

  Zapadłem w długi, kamienny sen, po upiornej nocy i nadmiarze wrażeń. Leżałem długo w jednej pozycji, dlatego zdrętwiały mi łapy. Obudziłem się w połowie drogi do domu. Było zimne, styczniowe popołudnie, jedno z tych pełnych ostrych promieni słońca. Wielka, żółta twarz świeciła nad nami blado, niby gasząca się powoli żarówka, którą gospodarze, wiosną wymienią na żarliwą, dającą wiele światła lampę. Paul poinformował mnie, że zbliżamy się do stacji benzynowej, co oznacza postój. Wyskoczyłem z samochodu, rozprostowując kończyny. Masa świeżego powietrza mocno uderzyła mnie w pysk. Poczułem nagłe orzeźwienie i przypływ energii. Byłem wspaniale wypoczęty! Po raz kolejny doznałem zbawiennych skutków snu oraz pokrzepiającego posiłku. Gotów do dalszych wyzwań, okrążyłem plac radosnym biegiem, a skończywszy, merdając ogonem, łasiłem się do kolan Paula. Jak dobrze było znowu go mieć... Uczucie nikłości, straty czy samotności odleciało nad razem, wraz ze znalezieniem mojego właściciela.
- Hej, Fado! Już, już, spokój. Czekaj tutaj grzecznie, pójdę po kawę. - Uśmiechnął się, wiedząc, co potrafię czasem nabroić.
  Krążyłem znudzony po okolicy. Starałem się poruszać powoli, aby zajęło mi to jak najwięcej czasu - czekanie w napięciu na Paula, zawsze mi się dłużyło. Po kilku minutach marszu, przysiadłem w cieniu starych beczek po paliwie. Odór okropnie drażnił moje nozdrza, lecz musiałem to wytrzymać. Na parking zajechała ciężarówka.Wysiadł z niej przygruby, łysy kierowca o zapadniętych oczach i sinymi worami pod nimi. Wąska linia ust układała się melancholijnie, jakby każdy dzień był dla niego przykrą, nieciekawą rutyną. Ociężałymi ruchami znalazł się w środku. Umożliwiło mi to rozpoczęcie penetrowania auta, które od samego początku wzbudziło moją ciekawość. Niezwykle ostrożnie, wszystko doskonale wyważając, a także planując kolejne kroki, przemieszczałem się coraz bliżej. Sprężyście wskoczyłem do wnętrza wielkiej maszyny, zbudowanej, można by pomyśleć, małymi, słabymi ludzkimi dłońmi. Każdy element dopracowany, dopięty na ostatni guzik, tak, by nikomu nie stała się krzywda, kiedy będzie go używać. Nie pasowało mi tylko jedno; kolorystyka wykonania; gama szarości, czerni oraz brązów. Zdecydowanie bardziej wolałem pstrokate, wesołe dzieła ludzi. Wnosiły do życia energię, samozadowolenie, a nie tylko smutek.
To, co zobaczyłem we wnętrzu pojazdu, nie zdziwiło mnie. Trzy ściany, wykonane z prostej, brunatnej płachty, kartonowe pudła po bokach, różne rzeczy osobiste pana, który jeździł tym szkaradztwem oraz skrzypiąca podłoga. Jeden z kątów, najbardziej odległy od wejścia, zdawał się mroczny, ciemny, owiany rąbkiem tajemnicy, jakby to jego najdotkliwiej dotknął ząb czasu.
  Węszyłem starannie, jak przystało na psa o ciekawskiej naturze. Pragnąłem poczuć to miejsce, odkryć jego historie czy opowiastki. Tak, ta typowo błaha rzecz mnie zainteresowała. Nie wiedzieć czemu, czasem gnębią nas niektóre sprawy tak mocno, że nie możemy oderwać się od swoistego, dziwacznego śledztwa. Zagłębiamy się w to bardziej, aż w końcu coś staje się jasne. Wtedy właśnie pukamy się w głowę, jakim cudem na to wcześniej nie wpadliśmy. Mnie ciągle nagabywało jedno; skąd pojawił się tam zapach czworonoga? Znałem go z pewnością, choć wiedziałem, że nie miałem z ową wonią styczności wiele razy. Obszedłem każdy zakątek samochodu, ale na deser zostawiłem tylko jeden - wyżej wspomniany, ciemny, zniszczony kąt. Cicho, niby na polowaniu, bądź szalenie ważnej misji, zbliżałem się tam. Zapach któregoś z moich pobratymców był coraz silniejszy. Będąc już dostatecznie blisko, moim oczom ukazał się największy z dotychczas widzianych, jasno-brązowy karton. Obwąchałem go, a później lekko przesunąłem.Usłyszałem szuranie, jakby ktoś przesunął coś po ziemi. Powtórzyłem ówczesny czyn. Po nim pojawił się dokładnie taki sam dźwięk. Pewny siebie odrzuciłem pudło i... oniemiałem!
- Mona! - wykrzyknąłem zdziwiony.
- To ja - ponuro odpowiedziała suczka. - Witaj ponownie - tym razem zdobyła się na suchą uprzejmość.
  Nagle usłyszeliśmy, że ktoś otwiera i zamyka drzwi. Klapa ciężarówki szybko, automatycznie zsuwała się na dół, by już po chwili sprytnie zamknąć nas w potrzasku.
- Szybko! - Mona pociągnęła mnie za sobą, zachowując trzeźwość umysłu. Wyskoczyliśmy w ostatniej chwili przez niewielką szparę!
- Dzięki, gdyby...
- Nie ma za co, każdy by tak postąpił. Słuchaj, Fado, ja... - przerwał jej Paul, który oblany kawą i podenerwowany, opuścił stację.
- Ech... Nie dość, że jakaś mało zorientowana tym, co się dookoła niej dzieje kobieta, oblała mnie gorącą kawą, to jeszcze musiałem czekać, aż załatwią sprawę z jakimś facetem, który nie zapłacił! - powiedział twardo. - O, a widzę, że sobie znalazłeś towarzystwo, kiedy mnie nie było - zmienił ton.
Uśmiechnąłem się zawstydzony. Kątem oka zauważyłem wąski, intensywnie-czerwony strumień krwi, płynący po betonie obok.
- O, nie! Twoja łapa! Rana się odnowiła...- spanikowałem, zwracając się do koleżanki.
- Czyżby wizyta u weterynarza? - mój właściciel mrugnął do mnie, zauważając to samo zjawisko.


<Mona?>

sobota, 23 stycznia 2016

Od Mony

 Poniedziałek. Popołudnie. Centrum.
 W naczyniach krwionośnych metropolii bez ustanku krążyły w ściśle określonym porządku składniki płynu ustrojowego. Auta płynęły po szarym asfalcie, który w niektórych odcinkach stanowił również trasę dla żółto-niebieskich tramwajów; po chodnikach pędzili ludzie, piesi lub rowerzyści. Mało kto przystawał, każda krwinka biegła do jakiegoś punktu w mieście, utrzymując przy życiu ruch i zgiełk. Tym właśnie żywiła się bestia, Minneapolis, która wszczepiła w umysły mieszkańców irracjonalny lęk przed upływem czasu. Większość dwunogów ceniła bardzo godziny, liczyła mijające sekundy na straty bądź też zyski. Zegar panował nad rozkładem dnia, wydając co sekunda niepokojące cyknięcia, które zmuszały do pośpiechu.
 Jak dobrze, że nie jestem człowiekiem.
 Murawa, wyścielająca jeden z licznych parków miasta, błyszczała jasnym słońcem. Idealnie zielona, przypominała uchwyty do czajników, które wytwarzane masowo w fabrykach tylko próbowały skopiować piękny, naturalny kolor trawy szumiącej na łące. Cztery, równe kawałki "terenu zielonego", oddzielone brukowanym chodnikiem, tworzyły kwadrat. Każda ćwiartka posiadała drzewa, iglaste i liściaste, które raczyły gości parku przyjemnym w ten gorący dzień cieniem, a także dawały ludziom poczucie łączności z naturą. Dziwne, że człowiek, stworzenie ustawicznie niszczące przyrodę, tak bardzo łaknie jej obecności. W środku figury kilka otworków wypluwało w powietrze nicie szklistej wody, ku euforii dzieciaków moczących bez pohamowania całe ubrania. Tylko młode potrafiły znajdować radość w takich drobiazgach, potrafiły w pełni korzystać z chwili. Dorośli nie chcieli się ochlapywać, ale mimo to, patrzyli na zabawy w wodzie z uśmiechem zadowolenia.
 Środek Minneapolis, jak ja tu dotarłam?
 Nowe miejsce wciąż skrywało mnóstwo białych, nieodkrytych plam. Setki dróg mieszały w głowie, utrudniały zapamiętywanie. Wybierając się rankiem na spacer, miałam nadzieję na odnalezienie jakiegoś cichego przytułku, los jednak poprowadził w miejsce zupełnie odległe od zaplanowanych oczekiwań. Leżałam więc spokojnie na trawie w parku, otoczonym zewsząd wysokimi postaciami wieżowców, w których szybach przeglądał się błękit czystego nieba. Czteropasową drogę zapełniał rój aut, warczący, niecierpliwy i hałaśliwy. Niewyjaśnione przyczyny sprawiały, iż panujące wszędzie wkoło zamieszanie nakładało na moje powieki ciężarki snu. Kroczek po kroczu, oczy zakrywała ciemność, przyjemne otępienie, któremu nie potrafiłam stawić oporu. Cóż poradzić? Już od dawna zauważyłam zależność między środowiskiem zewnętrznym, a stanem mojego umysłu. Kiedy otoczenie huczało, grzmiało i drgało od napięcia, odczuwam dziwną satysfakcję, która wywołuje odprężenie. Wówczas przychodzi słodki sen, który obmywa z negatywnych emocji, dodaje energii.
  - Przepraszam - zagrzmiał w bębenkach niepewny głos, skutecznie otrząsając z chęci wypoczynku. Podniosłam głowę, obracając ją w prawo, skąd nadszedł nieproszony dźwięk. Kilka kroków obok stał terier szkocki, czarny od czubka nosa po koniec przyciętego, nieśmiało merdającego, ogonka. Nieznajomy posiadał zadbaną sierść, dłuższą na brwiach, brodzie oraz tułowiu.
 Oczekującym spojrzeniem wysłałam przybyszowi wiadomość, iż umieram z ciekawości nad powodem nieoczekiwanego najścia. Pies nie dostrzegł nic odtrącającego w tym wzroku, wręcz przeciwnie, zyskał odrobinę śmiałości.
 - Z jakiej sfory jesteś?
 - Szlachetne Serca - odparłam bez lęku, że naiwnie przyjazny terier mógłby wykorzystać informację do czegokolwiek podstępku.
 - Tak myślałem! Ja należę do Lucky Dogs, jak na pewno wiesz, waszych sojuszników. Jeszcze cię nie widziałem, musisz być w sforze nowa. Nazywam się Aro, a ty?
 - Mona - kolejna lakoniczna, do bólu obkrojona z wychodzącymi poza pytanie szczegółów.   
 Oziębłość chyba wstrząsnęła Arem odrobinkę, ale optymizm szybko przywrócił mu nadzieję na nawiązanie ciekawej konwersacji. Pokonał dzielący nas dystans, po czym usiadł bez ceregieli.
 - Podczas upału, nie ma nic lepszego od leniuchowania w parku - zaczął tajemniczo, patrząc gdzieś przed siebie. Do czego zmierza? Dlaczego się przyczepił? - Chociaż dla psów z czarną sierścią wysokie temperatury to prawdziwa katorga. Nawet nie wiesz, jak się męczę, okryty grubym kożuchem. Ale wiesz? - mogłabyś mi pomóc w rozwiązaniu tego problemu!
 - Słucham? - Chyba nie zrozumiałam ukrytego w przekazie podtekstu. To żart? Nigdy nie wykrywałam bawiących znaczeń, nie rozumiałam co wywołuje śmiech po usłyszeniu kawału.
 - Chodź, a zrozumiesz - odpowiedział enigmatycznie Aro.

CDN.

wtorek, 19 stycznia 2016

Od Nory - Wojna

  Postanowiłam jak zwykle przejść się na poranną przechadzkę po mieście. Idąc uliczką przyglądałam się dzieciom bawiącym się mokrym śniegiem, lepiącym bałwany, spieszącym się wszędzie ludziom. Naprawdę ich nie rozumiem - gdzie oni się tak ciągle śpieszą?! Wychodzą rankiem z domu, z teczką, z torbą i śpieszą się gdzieś niepotrzebnie. Ja się nigdy nie śpieszę i nie mam takich problemów jak te dwunożne istoty.
Wtem, usłyszałam jakiś.. skowyt. Zwróciłam uszy w tamtą stronę, dokładniej w stronę ślepego zaułka. Cicho skradałam się w tamtą stronę. Ku mojemu zaskoczeniu, ujrzałam Noel w kręgu.. co już mnie nie zdziwiło - Bad Mutt. Pewnie znów zabawiają się czyimś kosztem, a ja nie chcę im na to pozwalać, zwłaszcza, że ofiarą tym razem padła suczka z MOJEJ sfory.
- Ej, przestańcie! - Od razu podbiegłam do Noel i grupki znęcającej się nad nią psami.
- Bo co nam zrobisz "Księżniczko Noro"?! - Zawołał najwyraźniej "przewodniczący bandy". Byłam już dość znana w Bad Mutts, jako obrończyni swoich i wróg tejże sfory. Warknęłam ostrzegawczo obnażając kły. Noel zapatrzyła się na mnie.
- Chcesz walczyć? - Pies udawał jakby obcinał paznokcie i przeczesywał futro. Rzuciłam się na psy, zaczęłam kopać, gryźć i drapać. - To jednak się Księżniczka Nora bije! Noo, jaka "Nieufna Obrończyni"!
- Co, nie możesz bić się fizycznie? Umiesz tylko słownie?! - Korzystając z okazji powaliłam psa na ziemię, przy czym stracił przytomność. Reszta psów uciekła, a ospały przeciwnik pobiegł trochę wolno za nimi puszczając mi nienawistne spojrzenie.
- Ja... dziękuję. - Noel posłała mi pełen wdzięczności uśmiech.
- Nie ma sprawy. Nie pozwolę, by tamci idioci dokuczali innym psom, a już zwłaszcza z którymi mam sojusz, lub są z mojej sfory. Musimy koniecznie opowiedzieć o tym Fado, z tego małego konfliktu może powstać wojna... lecz nie zostawiłabym Cię tu samej przy tych szczeniakach.
- Ale to przecież dorosłe psy.. - Noel była trochę zdezorientowana.
- Ale zachowują się jak szczeniaki, są idiotami. Wracajmy do domu, jutro rano wybierzemy się do Fado.

  Jutrzejszego dnia, to Noel wybudziła mnie ze snu - było to zapewne spowodowane wczoraj dość wyczerpującą walką.
- Fado tu przyszedł, wiesz? I nie musimy się narażać na spotkanie z tymi okropnymi, dokuczliwymi psami! - Noel chyba dość przejęła się wczorajszym nieprzyjemnym spotkaniem i walką.
- Aaa, dobra. Już wstaję. - Przeciągle ziewnęłam i rozciągnęłam się. Poszłam za Noel.
- Cześć Nora. - Fado posłał mi przyjazny, promienny uśmiech na "dzień dobry", a była już co prawda godzina jedenasta. Słońce świeciło, lecz pomimo to było zimno, jak to zimą bywa. W nocy musiał najwidoczniej spaść śnieg, bo była go dość spora warstwa na trawniku, a na chodniku zapewne odśnieżył dozorca.
- Miło mi Cię widzieć Fado. Musimy opowiedzieć Ci taką jedną wczorajszą przygodę z Noel.. prawda? - Zaczęłam pewnie.
- Mhym.. - Noel chyba też się chociaż ciut stresowała.

<Fado? ^^>

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Od Mony - CD. opow. Fado

  Gałęzie drzew przeszywał delikatny wiatr, strząsając na ziemię ociężałą ciszę, która okryła las wraz z odejściem psa. Stałam sztywna niczym pień, zmrożona od nieznanych rozmyślał, zastanawiając się nad tym co między nami zaszło. Przerabiałam powoli, bez pośpiechu, może w małym otępieniu, każde słowo i gest i ruch uszu. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam podobnej rzeczy. Od narodzin słyszałam, że dobroduszność to tylko gra pozorów, słodkie słowa maskujące sztylet. Czy uczynki Fado również stanowiły pokrywkę jakiejś ohydnej manipulacji? Czy ta uprzejmość, niezmordowana mimo mojego odtrącania, mogła być udawana? Rozsądek przywodził do głowy mnóstwo przykładów, które spotkałam w życiu, i które uprzedzały przed serdecznością, nieważne, na jak bardzo autentyczną by wyglądała. Ale i tak nie potrafiłam uwierzyć.
 Skoczyłam ze jeszcze ciepłym śladem psa, tłumacząc sobie, że nie odpłacenie za pomoc, nawet nieproszoną, to ujma na honorze. Łapa, złapana wczoraj w metalową pułapkę, wybuchała ostrym bólem przy każdym zetknięciu z podłożem, a podczas krótkiego lotu pulsowała niczym nowo nabyty siniak. Nie zwalniałam, nie mówiąc już o jakimkolwiek stawaniu; biegłam bez wypoczynku i bez zrozumienia dla słabej kończyny. Goniąc trop, przebyłam granicę lasu, cichej norki, której przypisałam sztuczną nazwę 'schronienia'. Opuszczając ten zmyślony azyl, poczułam jednak niepewność i spadek sił. Przełknęłam głośno ślinę, zgarniając wszelki zapas woli, jaki tylko pozostał w moim wnętrzu. Biegnij, szybciej!
***
 Zdążyłam w idealnym momencie. Maszyna, wypluwszy ze zmrożonych płuc smugę białego dymu, zaburczała głośno, chcąc się ogrzać. W tym czasie, ukryta w burej grzywie traw rosnących tuż obok parkingu, łapałam oddech i uspokajałam rozedrgane serce. Spoglądałam to na obeznany już dokładnie pysk Fado to na nową twarz mężczyzny, siedzącego na przednim fotelu przy kierownicy. Od razu stwierdziłam, że to właściciel. Bo któżby inny? Bez przerwy poruszał ustami, zapewne próbując nawiązać konwersację z czworonogiem, który na siedzeniu obok patrzył z radością na człowieka. Nie widzieli mnie.
 Blaszana bestia potrzebowała naprawdę długiej rozgrzewki, nim warknęła potężnie i w końcu ruszyła z miejsca. Ruszyłam w następną pogoń, nie wiedząc, dokąd ani kiedy dotrę. Nie znając ciągu dalszego.

<Fado?>

niedziela, 17 stycznia 2016

WOJNA

Hej. :D 
Mam dla Was coś na rozruszanie, bo tak cicho jest na blogu. Rozpoczynamy wojnę! Będzie to wyglądało w ten sposób:

1. Wybrana osoba opisuje początek wojny; jak do tego doszło, dlaczego itp., następnie prosi mnie o dokończenie.
2. Ja coś dodaję, wymyślam szczegóły i proszę o dokończenie kolejnego członka.
3. Owy pies pisze kolejne opowiadanie.
4. Ja kończę całą historię.  


Do opisania ze mną wojny została wylosowana... 


Nora!

Gratuluję i proszę o jak najszybsze przysłanie opowiadania, jeżeli masz jakieś pytania z tym związane, zapraszam na PW.

~~~
Niedługo pewnie pojawi się Wyzwanie. Pomysły także kierujcie na skrzynkę!

 ~ Fado/Paul :-)

Od Fado - CD. opow. Mony

  Zamyśliłem się. Kim była ta przedziwna istota, tak usilnie broniąca się przed moją pomocą? Dlaczego odtrącała dobroć innych? Domyśliłem się, że nie byłem jedyny. Wydawała się sarkastyczna, zimna i oschła, można by rzec, że tak samo jak niektórzy ludzie. Czy aby na pewno? Człowiek ma możliwość bezinteresownego, pięknego niczym wiosna uczucia, ale pies nie zawsze. Tej samowystarczalnej suni chyba nikt nie nauczył kochać... Bo czymże jest życie bez miłości? Szarym, smętnym porankiem, odbierającym energię i radość. Takich chwil nienawidzimy... W takiej sytuacji niczym dziwnym jest cierpkość oraz obojętność.
- Nie - powiedziałem krótko. - Nie oczekuję niczego. I pewnie się powtórzę; tym razem pójdę sobie bez żadnych podstępów. Mam tylko jedno do powiedzenia, prowadzę sforę Szlachetne Serca. Nie jesteśmy liczni ani potężni. Ktoś taki jak ty przydałby się. Mogłabyś pomóc.
- Och, dzięki za łaskę panie dobroczyńco, ale nie skorzystam - fuknęła ironicznie.
- Jasne. Dotrzymam danego słowa, zniknę i już nigdy więcej mnie nie zobaczysz...
Odszedłem w kierunku osady. Znalazłem ją wczoraj, właściwie dzięki nieznajomej - po uwolnieniu jej łapy z metalowych zębów, udałem się na oślep, byle jak najdalej. Takim sposobem ominąłem polanę, idąc przez zarośla, a po niedługiej chwili zobaczyłem światła. Zastałem tam zmartwionego Paula, wyglądał na bardzo przybitego, lecz na mój widok słońce znów pojawiło się na jego twarzy.
  Zbliżał się poranek. Mieliśmy już wyjeżdżać do miasta. Wskoczyłem ochoczo do auta, byłem zmęczony i głodny, lecz to drugie postanowiłem zostawić na później. Ułożyłem się do snu po długiej, pełnej wrażeń nocy. Mój pan odpalił silnik. Samochód musiał chwilę się ogrzać, po tak długim staniu na mrozie. Warkot zakończył się. Ruszyliśmy.

<Mona?>

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Upomnienie

 Nicolasie!
Piszę to upomnienie tutaj, ponieważ na poczcie w Howrse mi nie odpisujesz (nie wchodzisz na konto). Dołączając do sfory, każdy się do czegoś zobowiązuje i myślę, że trzeba przynajmniej jakoś się interesować blogiem, pojawiać się na chacie, itp. Niestety, Ty nie robisz żadnej z tych rzeczy. W Regulaminie napisałam, że należy wysyłać opowiadania raz na tydzień. Dwa dni temu minęło właśnie siedem dni od czasu, kiedy dodałam Twoje krótkie opowiadanie. Jeśli do 13.01. - środa, nie wyślesz mi swojego tekstu, będę zmuszona Cię usunąć.



~ Fado/Paul :-)

niedziela, 10 stycznia 2016

Od Fado - CD. opow. Audrey

Z uroczo-słodkiej drzemki pod ciepłym kocykiem, wyrwało mnie donośne, przedłużające się wycie. Było mi tak ciepło i błogo, że nie miałem zamiaru opuszczać ukochanego legowiska, wieczór zapowiadał się wprost wspaniale! Odgłos nie dobiegał końca, tym samym burząc wszelkie przypuszczenia i wyobrażenia końca tego ponurego dnia.
  Ociężale wstałem, wspiąłem się na nowoczesne, szare krzesło o dziwnym, niby opływowym kształcie, następnie przedzierając się pyskiem przez ścianę łodyg i kwiatostanów storczyków, stojących na parapecie, wyjrzałem przez okno. Na chodniku ze zwieszoną głową siedziała Audrey, a więc jednak przyszła! Wybiegłem z pokoju, aby ją przywitać. Szczeknąłem kilka razy i wesoło zamerdałem ogonem. Suczka wyraźnie się rozchmurzyła, zresztą mnie też było bardzo miło! Uwielbiam odwiedziny.
- Witaj ponownie, co cię tu sprowadza? - zagaiłem.
- Mówiłeś coś o tym, że prowadzisz sforę? Jeśli istnieje taka możliwość, chciałabym dołączyć.
- Tak, to prawda. Jestem Alfą Szlachetnych Serc. Mamy siedmioro członków. Z tobą będziemy liczyć ośmioro psów!
- Chętnie zasilę wasze szeregi. Tylko obawiam się, że na początek musiałbyś mi wszystko dokładnie wyjaśnić. Nie jestem pewna, czy podołam. Nigdy nie należałam do takiej psiej rodziny...
- Jasne. Mam pewien pomysł; może chodźmy do Minnehaha Park? Tam stacjonuje sfora, na tyłach parku znajdują się zaciszne zarośla, z pewnością spotkamy kogoś jeszcze i będziemy mogli spokojnie porozmawiać. 
- Ciągle przytakuję, ale inaczej się nie da! Oczywiście, Fado.
Zaśmiałem się. Maszerowaliśmy powoli bocznymi uliczkami, unikając ludzi, którzy mogliby nas wziąć za bezdomne zwierzęta, a łaska człowieka na szybkim koniu jeździ - zmieniają zdanie, jakby zależało to od górowania słońca na niebie. Nie potrzebowaliśmy problemów ani też chwilowej opieki. 
- Co to za dźwięki? - spytała zdziwiona i nieco przestraszona Rey. - Mówiłeś, że tutaj nie ma...
- Bo nie ma - odparłem. - To pokrzykiwania ludzi z Target Field, dzisiaj odbywa się tam niezwykle ważny mecz. Oni wszyscy się tym strasznie emocjonują, lecz ma to swe dobre strony, nawet nie zwracają na nas uwagi!
- Och, a wiec jest tam Inez! Uciekłam jej, znowu... Wolę się nie pokazywać w tamtej okolicy. Znam okrężną drogę, chodźmy!
  Podreptałem za koleżanką. Faktycznie, jej wersja dostania się do naszej bazy, była dłuższa i prowadziła przez centrum, ale wydawała się bezpieczniejsza niż przejście obok stadionu. Wydawała się... Gdybym nie zapomniał o jednej, jedynej rzeczy...
Zza śmietników wyłoniły się trzy psy; labradory z Bad Mutt. Tajra, Uno oraz Cabo.
- Audrey, wpadliśmy... To nie są nasze tereny! W nogi!
  Wystrzeliliśmy przed siebie. Uciekając na oślep, niechcący przewróciłem jakąś dziewczynkę. Mała rozdarła na betonie rajstopki, z jej kolana wartkim strumieniem popłynęła krew. Niestety, tym razem nie mogłem jej pomóc i pocieszyć, wykonując jakieś proste sztuczki. Przy moim boku pędziła Rey, której długa, biała sierść falowała na wietrze, przez co wyglądała jak rozpędzona kula śnieżna.
- Chyba zostawili-śmy ich w tyle - wysapałem. Straciłem dawną kondycję, Paul za bardzo mnie rozpieszczał. Powinienem się kiedyś wybrać na jakieś polowanie, dawno nie czułem tej adrenaliny, spięcia mięśni, czyli tego, co kiedyś było nieodłącznym elementem mojego życia. 
- Taaa... 
Oboje przez chwilę nic nie mówiliśmy. Po odzyskaniu odpowiedniego tempa oddechu, obwieściłem:
- Jesteśmy. Znaleźliśmy się pod wejściem do parku dużo szybciej, niż przewidywaliśmy - ostatnie zdanie uwieczniłem sarkastycznym uśmiechem. 
  Poprowadziłem suczkę do zamarzniętych wodospadów - głównej atrakcji Minnehaha Park zimą. Obok najmniejszego (co nie oznacza, brzydszego do pozostałych) wodospadu kręciło się zaledwie kilku fotografów i garstka turystów. Nie było źle. Miejsce to kojarzyło mi się z szumem wody, która w innych porach roku szybko spływając w dół, pieniła się, jakoby opowiadając wszystko to, co widziała i przeżyła. 

<Audrey?> 

Od Mony - CD. opow. Fado

 Wraz z rozwojem rozmowy grymas gniewu na moim pysku zwiększał się coraz bardziej; dreszcz furii zjeżał sierść na karku. Gdyby nie kleszcze, które w metalowym zgryzie miażdżyły jedną z łap, prawdopodobnie zaatakowałabym natrętnego psa. Chwila, czy on właśnie poprosił o pomoc? Zgubiłeś się biedaku? Wybacz, ale odnoszę dziwne wrażenie, że blefujesz.
- Żegnam - rzekłam do odchodzącego, z zadowoleniem stwierdzając, że podejrzenia o bałamuctwo okazały się słuszne. Niejaki Fado wcale nie przypominał zabłąkanego psiaka, z desperacją szukającego kogoś, kto byłby chętny wyprowadzić go z lasu. - Niedaleko mieszka pewien ryś. Normalnie zajmuje się polowaniem, ale w wolnym czasie robi za przewodnika - na pewno pomoże ci odnaleźć drogę!
 Brak odpowiedzi, szelest zarośli. Odczekałam w bezruchu kilka chwil, z uwagą nasłuchując kroków, niepewnych i co pewien czas przystających na krótkie postoje. Chyba liczył, że zawołam ze zrezygnowaniem: "zaczekaj!", ale nic z tego. W końcu zabiłam jego naiwne nadzieje, odszedł. Między drzewami znowu zaległa napięta, niosąca śmierć cisza. Padłam bezsilnie na ziemię, odetchnęłam ciężko. Nie pozostało mi nic innego, jak znaleźć najwygodniejszą pozycję i spróbować zapomnieć o zmiażdżonej, obficie krwawiącej łapie. Zasnąć.
***
 Ostre, zimowe promienie przeszyły powieki. Odwracając głowę od rażącego słońca, zamrugałam kilkakrotnie. Poziom śniegu, który jeszcze wczoraj zalegał grubym puchem każdy skrawek gruntu, został znacznie zredukowany; biała masa lśniła szkliście, podziurawiona w wielu punktach przez ciepłe światło. Zaczerpnęłam duży łyk krystalicznego, kującego w nos powietrza, po czym spróbowałam ostrożnie powstać. Już przygotowałam się na bolesny opór ze strony uwięzionej w potrzasku łapy, kiedy nagle, ku własnemu zdumieniu, bezproblemowo postawiłam wszystkie kończyny na błotnistej, miękkiej ziemi. Pułapka zniknęła. Wolność? Jak to możliwe? Strzaskana kość oraz rany przykryte zeschniętą krwią wskazywały, że wczorajsze wydarzenia miały miejsce w rzeczywistości, nie krainie sennych marzeń.
 - I jak? - spytał głos z tyłu. Jego właściciel wcale nie próbował zamaskować głupawej satysfakcji, dumy z wykonania, bynajmniej mu niepowierzonego, zadania. - Czujesz się lepiej?
 - Dlaczego? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, bez odwrócenia się do rozmówcy. - Dlaczego uznałeś przyjście tutaj za dobry pomysł? Po tym co zrobiłeś?
 - Chyba nie zamierzasz rozerwać mnie teraz na strzępy? Bo jeśli tak, to dziękujesz za przysługi w nader nietypowy sposób.
 - Jeśli wróciłeś po słowa podziękowania - niestety, ale ich nie dostaniesz.

<Fado? Wybacz, że tak marnie - wena gdzieś mi uciekła. :(>

piątek, 8 stycznia 2016

Od Audrey - CD opow. Loki'ego

  Przemierzając ciemne i zapomniane zakamarki miasta Minneapolis natknęłam się na jakiegoś nieznajomego psa.
  W jednej z uliczek niedaleko uniwersytetu znalazłam intrygujące białe pudełko. Pachniało z jego zamkniętego wnętrza kurczakiem, bułką i zieloną sałatą. Tak dawno nie czułam podobnej wonii, że aż zapragnęłam otworzyć je choćby na siłę. Jedną łapą przytrzymałam niby styropianowe pudełko, które pod naciskiem pazurów zaskrzypiało przeraźliwie. Rozszarpałam niemal precyzyjnie zamknięcie i wyplułam niedaleko miejsca zbrodni na plastikowym pojemniczku. Trudności zaczęły się kiedy zapragnęłam je otworzyć - nie pomógł w tym pazur ani łapa, nawet pazur i język. Jedynie nos. okazał trochę empatii głodnej suni i pozwolił mi na to co zapragnęłam zrobić. Moim modrym oczkom ukazała się delikatnie nadgryziona bułka z sezamem, przekrojona na dwie równe części.   Spomiędzy nich wystawał niemal nietknięty, przysmażony kawałek kurczaka. Wszystko wykończone zostało zieloną sałatą wyciągniętą z kanapki. Poczułam znajomy zapach, w "daniu" znajdował się także pomidor i ser. Nie zamierzałam być wybredna a takie pyszności, do tego niemal nie ruszone, zdarzają się i zdarzały bardzo rzadko. Ugryzłam kawałek kanapki skubiąc większą część kurczaka. Zadowolona pomachałam ogonem przymykając z zadowoleniem oczy. Smaczny i do tego mimo pogody, ciepły sandwicz rozpływał się w moim gardle. Moje szczęście nie trwało jednak długo. W dali zauważyłam dosyć sporą sylwetkę psa. Zbliżył się znacznie do miejsca mojego pobytu. Już stąd widziałam, że to nie byle niewielki pies, a wręcz ogromne psisko. Jego wspaniałe duże łapy, dumnie podtrzymywały umięśnione czarne cielsko. Na jego skórze od razu spostrzegłam liczne blizny malujące się niczym doliny na krótkiej, karej i błyszczącej sierści. Uszy stojące dumnie do góry i oczy. Złote z delikatną nutą bursztynowego koloru spoglądające w jej modre, wiecznie śmiejące się. Napadł ją nagle lęk przed ogromnym, hebanowym potworem i skuliła ogon pod sobą, delikatnie zaczynając rozmowę.
- Bad Mutt?
- Jestem bezstronny - jego głos nie odzwierciedlał tej całej potęgi i mocy jaką budził wyglądem. Spokojny i stonowany, widać, że na razie nie szukał zwady.
- A ja wręcz przeciwnie - starałam się nawiązać rozmowę i cofnęłam się do tyłu szukając bezpiecznej odległości.
Spojrzał na mnie wymownie. Czy tak właśnie, jak ja, spoglądały na niego przerażone matki i ludzie? Czy czuł się jak potwór?
- Należysz do jakiejś z tych "sfór"? - spytał spoglądając na styropianowe pudełko, w którym znajdował się mój posiłek.
Widząc to zakryłam je swoim ciałem uśmiechając się delikatnie.
- Zgadłeś - uśmiechnęłam się śmielej. - A miałbyś ochotę do jakiejś dołączyć? Żeby istniała prawdziwa rodzina musimy mieć dużo członków!
- Zawsze się tak szczerzysz? - zapytał głośno.
Moje spojrzenie nie uległo, jednak zmianie i z lekkim przestrachem i równocześnie pozytywem odparłam po krótkiej chwili:
- Przynajmniej nie jestem taka smętna - dopiekłam psu, który budził we mnie lęk, super! - Jestem Audrey, naprawdę miło mi cię poznać!
Mój promienisty uśmiech ponownie zagościł na pysku, a modre oczy nadal uważnie obserwowały olbrzyma.

<Loki?>

Od Audrey - CD opow. Fado

  Roseville, Roseville... Szybko skojarzyłam położenie ulicy. Wryłam łapami w wyraźną plamę śniegu na chodniku i stałam tak dłuższą chwilę wpatrując się w oddalające się ciało nowo poznanego psa.
- O co ci chodzi, Audrey? Zachowuj się albo kaganiec i kolczatka - Inez postraszyła mnie tym swoim groźnym tonem i pociągnęła mnie w stronę zebry.
Nie chciałam jej sprawić przykrości ani zawodu ale naprawdę chciałam się przywitać z nieznajomym. Dodatkowo miał też wyglądającego przyzwoicie pana.
James nie nadaje się na partnerkę mojej Inez. Kiedyś podsłuchałam jego namiętną rozmowę z jakąś kobietą i to na pewno nie była jego matka... I czasem też dziwnie pachnie. Kotami, słodkimi perfumami (Inez takich nie używa) i pieczenią. Chyba muszę coś z tym zrobić...

*        *        *

  W kawiarence pachniało naleśnikami, kochaną czekoladą, kawą i różnego rodzaju herbatami. Usadowiłam się na moim stałym siedzisku na małej scenie tuż pod oknem. Chisato załatwiła specjalnie dla mnie wspaniałe różowe posłanie ze sztucznego eko futerka. Z rana rzadko kto zostawał w kawiarence na dłużej niż piętnaście minut gdyż wszyscy rano spieszyli się do pracy. Niebo przedtem lekko niebieskie, teraz wydobywało ze swojego lica ogromne puchate płatki śniegu melancholijnie opadające coraz to w dół. Zgniecione pod nogami przechodniów traciły swój niepowtarzalny wzór. Popatrzyłam się smętnie przez okno. Samochody śmigały w te i wewte wprawiając miękki i suchy śnieg w drgania na ulicy i chodniku. Dzień zapowiadał się nadzwyczajnie nudnie więc korzystając z okazji, że nie ma nikogo na tej małej hali wymknęłam się przez drzwi zaplecza na zewnątrz. Śnieg uderzył od razu w moją sierść i pysk wprawiając mnie w lekkie zadygotanie z zimna. Ruszyłam wdzięcznie chodnikiem trzymając głowę przy ziemi i wyłapując zapachy miasta. Kiedy jednak wyczułam, że pogoda jeszcze bardziej się popsuje ruszyłam pół kłusem w stronę dobrze znanej mi ulicy. Niedaleko Roseville znajdował się uniwersytet, w którym uczyła się Inez toteż bardzo często odwiedzałam to miejsce podróżując ulicą i mijając kamienice i małe domki oraz bliźniaki. W pewnym momencie zawiał wiatr i kilku ludzi idących przede mną rozpierzchło się we wszystkie strony, szukając schronienia przed nawałnicą w przypadkowych budynkach sklepowych. Ja jednak nie miałam czasu na odpoczynek. Jako pół husky pół kundlo łajka miałam wyśmienite warunki do życia. No może nie do końca.
  Moja podróż do domu numer dziewięć się nieco wydłużyła. Wiatr w tym czasie zelżał nieco ale opad śniegu się znacznie nasilił. Zeskoczyłam z pełnego śniegu chodnika na odśnieżoną jezdnię gdy o mały włos nie przejechał mnie pewien wariat w małym samochodziku. Mimo iż szłam poboczem zatrzymał się swoim niewielkim czarnym wanem tuż przede mną i zatrąbił kilka razy krzycząc typowe "zjeżdżaj z drogi, psie!". Przynajmniej nie użył kundlu, a to już coś...
Numerki 9 i 6 było do siebie niezwykle podobne chociaż znajdowały się po dwóch stronach wąskiej ulicy. Przymrużyłam oczy wpatrując się na podobne domy jednorodzinne, a raczej na tabliczkę z numerem.
- Dziewięć czy sześć? Które to, które? - mruknęłam cicho.
Śnieg przykleił się do mojego białego pyska tworząc niewielkie grudki. Trochę przemarzłam, a ludzkie cyferki w ogóle nie przypadły mi do gustu.
  Usiadłam na ziemi zrezygnowana gdy nagle pomyślałam, że zrobię to co robię najlepiej - zawyję! Uniosłam głowę do góry przymykając powieki tak by śnieg nie bił mnie po oczach. Z mojego gardła wydał się długi, lekko zachrypnięty głos prawdziwego wilka z lasu. A przynajmniej taki jak sobie wyobrażałam... Wycie i szczekanie na przemian na pewno zwróciło uwagę nowo poznanego psa, którego zapach gdzieś tutaj się panoszył.


<Fado?>

Od Nory - CD opow. Fado

- Jestem Nora. Miło mi. - Z grzeczności wymusiłam uśmiech. Zastanawiałam się tylko, czy można by było nazwać to uśmiechem... Raczej nie. Nie zważając na prośbę Fado dalej trzymałam w pysku klopsika i go przeżuwałam.
- Robisz mi tylko na nerwy, czy jesteś aż tak głodna? - Tutaj samiec był już lekko podenerwowany.
- Głodna jestem, a nie chcę robić problemu swoim pobytem w twoim domu. To masz w końcu tego właściciela? - Domyślałam się, że jest nieobecny. Nawet nie dostrzegłam, kiedy zaczęłam podążać za prowadzącym gdzieś mnie Fado.
- Mam. Jest nieobecny. - Postanowiłam nie kontynuować rozmowy i reszta drogi była milcząca.         Zaglądałam do okien otaczających nas domów. Przeważnie zastawałam ludzi siedzących pod kocami na fotelu, pijących herbatę i czytających gazetę. Nie rzadko zdarzało się, że swe oczy mieli wlepione w ekran telewizora. Po drugiej stronie ulicy dzieci bawiły się śniegiem, za którym nie przepadam. Niektóre wskazywały na nas palcem i spoglądały na nas, póki nie zniknęliśmy im z horyzontu. Wciskaliśmy się wśród ludzkie nogi, te istoty nawet nie zauważyły, że pod nimi włóczy się pies! Ludzie ciągle się gdzieś śpieszą. Nie rozumiem ich. Fado gwałtownie skręcił i zaprowadził mnie pod klapkę dla psów.
- Wchodź pierwsza. - Miałam ten dreszczyk emocji. Nie wchodziłam do domu już... Dość długo.  Było to na swój sposób ekscytujące. Jako wygłodniały labrador wyczułam z daleka zapach wyśmienitej karmy, której nie jadłam od czasu, gdy Harper wyjechała. Jednak nie chciałam się tu zbytnio rządzić, w końcu samiec chce tylko poczęstować mnie karmą. Weszłam do obszernego przedpokoju i wkroczyłam na przyjemny, miękki dywan. Chciałam się w nim wprost wytarzać, ale wiedziałam, że nie wypada. Ujrzałam na półce zdjęcie młodego mężczyzny.
- To twój pan, prawda? Lub jego bliski.
- Tak, to rzeczywiście mój właściciel, Paul. Chodź, zaprowadzę cię do kuchni.
- Nie mały masz ten dom. - Harper mieszkała w małym bloku, więc nie byłam przyzwyczajona bywać w tak dużych pomieszczeniach.
- Być może, ale bez przesady. - Chwalipiętą to on nie jest. Niepewnie podeszłam do wielkiej, niebieskiej miski i obwąchałam dokładnie karmę. Może i jest to ciut dziwne, ale każdy rozsądny pies nie je niczego od razu z obcej miski. Czemu w tym przypadku miałoby być inaczej?
- Masz jakieś wątpliwości? - Zapytał Fado ze stłumionym śmiechem.
- Teraz nie. - Również się zaśmiałam, ale tylko cicho, bo jednak dla mnie było to bardziej na poważnie. Zaczęłam nabierać do pyska małe, a później coraz większe ilości karmy. Nie zjadłam całego, ale zdecydowanie się nasyciłam. Przez chwilę zastanowiłam się, czy jeszcze spotkam Fado. "Raczej tak. Młody, ale cwany."
- Dziękuję za poczęstunek i będę się zbierać.
- Również dziękuję. - Nie tylko jest skromny, wychowany też. Nic dziwnego, jak się mieszkało w domu... ja też mieszkałam, ale to zupełnie co innego. Odprowadził mnie do wyjścia i wyszłam przez klapkę. Różnica temperatur była dość duża, brakowało mi ciepłego, miłego kocyka. Lecz jako labrador oraz pies ulicy, nie powinnam martwić się takimi rzeczami. Przeszłam przez ulicę i przeszłam przez bramę parku. Ukryłam się w krzakach. Próbowałam przez chwilę łapać płatki śniegu, ale zaraz moje powieki obniżyły się. Zasnęłam.

   Obudziłam się... można powiedzieć rano. Wczesnym rankiem. Było jeszcze ciemno, więc postanowiłam pobyć w krzakach. Jednakże nie spędzając leniwie tego czasu, lecz obmyślić, gdzie i co mogę robić. Pochwalę się, że dość dobrze znam lokalizacje z niebrzydkimi widokami. W końcu stwierdziłam, że spędzę czas "na mieście". Powłóczę się, nie mam nic innego do roboty. Tym razem tłok był mniejszy, było zdecydowanie zimniej niż wczoraj. Zresztą kto by chodził po ulicy w taką pogodę i w tę porę. Ujrzałam coś jasnego, coś wyróżniającego się na tle tych wszystkich o tej porze ponurych, ciemnych pomieszczeń. Sprawdziłam, czy nic nie jechało i przebiegłam przez ulicę, sprawdzić, z czym miałam przyjemność, lub nie, się spotkać. Zauważyłam jednak psa. Zastanawiam się tylko, czemu w ostatnim czasie spotykam co chwila nowe osoby, a właściwie psy. Postanowiłam się odezwać pierwsza i tym razem przyjaźnie, nie chciałam powtórzyć początkowej sytuacji, jak było to w przypadku Fado.
- Cześć, co robisz o tej porze tutaj? - Nadałam mojemu głosowi przyjazny, trochę zabawny akcent, by nie brzmiało to tak, jakbym chciała go stąd wygonić. Pies odezwał się.

<Nico, co powiesz? <: >

czwartek, 7 stycznia 2016

Ogłoszenie

Cześć.
Wiem, że każdy z Was nie dysponuje dużą ilością czasu, ale proszę, aby opowiadania były dłuższe i pisane bardziej uważnie. Uszanujcie to, że ja też nie siedzę tutaj całymi dniami - poprawianie tego, co napiszecie, naprawdę wiele mi zabiera. Mam jeszcze jedną prośbę - byłoby mi miło, gdybyście wszystkich tekstów nie kierowali do mnie. Możecie je przecież pisać sami, czy prosić o dokończenie kogoś innego. (:

Jeszcze małe co nieco, do zastosowania. Jeśli piszecie dialog, proszę NIE robić tego w ten sposób:

-Hej,co tam?-powiedziałem.
-Właśnie wybieram się na polowanie,witaj!-odpowiedziałam z uśmiechem.

Taki mały apel, o używanie przycisku na klawiaturze, jakim jest spacja, po myślniku, np: - Hej, co tam?, a także przed przecinkiem. 

Dodatkowo, wplatajcie w to, co mi wysyłacie jakieś opisy; terenu, postaci, pogody, Wasze uczucia, itd., a nie same wypowiedzi.

Osoby, które nie zastosują się do moich zaleceń, dostaną upomnienie, a ich opowiadanie nie zostanie dodane na bloga.

~ Fado/Paul

środa, 6 stycznia 2016

Od Noel

Nastała mroźna, niebezpieczna pierwsza zima na ulicy w moim życiu. Śnieg pojawił się już dawno, lecz temperatura ciągle spadała. Gdy byłam szczeniakiem widziałam tylko koniec śnieżnego okresu i bardzo polubiłam biały puch. Teraz jednak, gdy zaczęłam żyć na własną rękę nie było już tak kolorowo. Ta zimowa aura wyglądała tylko na delikatną, w rzeczywistości bardzo dawała w kość. Wiele razy zastanawiałam się czy nie wrócić do schroniska, nie ubłagać jakiegoś człowieka o przygarnięcie, ale wtedy przypominałam sobie jacy naprawdę są ludzie. Wolałam zamarznąć na chodniku niż znów być na ich łasce.
Na szczęście znalazłam miejsce, które chroniło mnie przed zimnymi nocami. W opuszczonym domu odnalazłam dosyć sporą piwnicę, w której znajdowało się mnóstwo rzeczy. Prawdopodobnie mieszkał tam jakiś bezdomny, który pozostawił cały swój dobytek z niewidomego powodu. Stwierdziłam więc, że owe pomieszczenie będzie moim azylem. Choć panowała tam ciemność, grube mury i stare szmatki zapewniały mi ciepło. A ponadto nikt nawet nie zaglądał do budynku.
Za dnia skupiałam się na znalezieniu jedzenia, które zimą było wyjątkowo kłopotliwe. Przyzwyczaiłam się wyszukiwania resztek pożywienia w śmietnikach w całym Minneapolis. Kiedyś było mi łatwiej coś znaleźć, gdyż ludzie znacznie częściej przebywali na dworze. Obecnie było to nie lada wyzwanie.
Od dwóch dni chodziłam głodna, lecz dziś przyrzekłam sobie, że znajdę w końcu coś, co nadaje się do jedzenia.
Ruszyłam prosto w stronę knajpy "Marriott", która cieszyła się niezwykłą popularnością. Spodziewałam się więc, że tym razem odnajdę jadalne odpadki.
Ryłam pyskiem w metalowym śmietniku próbując wyczuć zapach posiłku. Jest! Pod stertą folii znalazłam na wpół zjedzonego kurczaka. Nie myśląc zbyt wiele chwyciłam zdobycz i zaczęłam uciekać w stronę mojego schronienia. Miałam nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na bezpańskiego psa biegnącego z ptakiem w pysku. Nie myliłam się. Ludzie byli zabiegani i zupełnie nie zauważali zwierzęcia, które biegło między ich nogami. Nie wszyscy jednak byli obojętni na ten obraz. Gdy skręciłam w lewo odcinając się od sznuru przechodniów usłyszałam za sobą ciche kroki. Wkrótce zrozumiałam, że śledzi mnie pies. Bardzo nie chciałam, aby jakiś nieznajomy odebrał mi mój obiad, więc momentalnie przyspieszyłam. Dopiero po chwili doszła mnie myśl, że nie jestem jedynym psiakiem głodującym na ulicach mroźnego miasta. Odwróciłam się więc do przybysza i położyłam kurczaka na ziemi lekko przysuwając go nosem w stronę psiny.
- Chcesz trochę? - uśmiechnęłam się.

Ktoś chętny? (:

Od Asami

Otworzyłam ociężale oczy. Właśnie moja pani wstawała z łóżka i się leniwie przeciągała. Sama wstałam i podeszłam do niej. I sama położyłam się jej u stóp.
- Och... he,  Asami. - Powiedziała Morgiana. Spojrzała na mnie i wstała. Poszła w stronę kuchni. Najpewniej, by zrobić śniadanie. Leniwie włóczyłam się za nią krok w krok po całym mieszkaniu. Robiłam to po to, by w końcu dała mi jeść. Nie oszukujmy się, głodna jestem. Gdy w końcu była przy blacie w kuchni, usiadłam obok niej i zaszczekałam merdając lekko ogonem. Morgiana uciszała mnie mówiąc, że pobudzę dzieci sąsiadów. Nasi sąsiedzi nie darzyli mnie szczególną sympatią, gdyż mają oni trójkę dzieci w wieku niemowlęcym a pies to czyste zło. Czyli nie byłam dla nich zwykłym psem. Dla nich byłam chodzącym puchatym złem. Próbowałam być dla nich miła, ale jeżeli nie to nie. Wojna. Nie reagowałam na uwagi mojej pani bym się uciszyła. Chciałam zrobić na złość sąsiadom. Zawyłam najgłośniej jak umiałam. Moja pani kucała i złapała mnie za pysk jednocześnie mi go zamykając. Zaczęłam merdać radośnie ogonem mając nadzieję że ich pobudziłam. Moja pani zaśmiała się i wróciła do robienia śniadania, które i tak będzie moje gdyż wyląduje na ziemi. A może dziś okaże jednak łaskę? Ta... dziś wykaże gest. Podskoczyłam i położyłam łapy na blacie tak jak pysk. Zapachniało mi jajecznicą z szynką. Zapiszczałam prosząco.
- Tak, już ci daję. - Powiedziała.
Podzieliła śniadanie na dwie porcje. Jedna dla niej druga dla mnie, oczywiście. Jeszcze nie zdążyła położyć miski na podłodze a ja już wpakowałam do niej swój zgrabny pysk. Po kilku minutach jajecznicy nie było, gdy moja pani nadal się z nią męczyła. Popatrzyłam na nią. Morgiana bez namysłu podała mi talerz, który wylizałam ze staranną dokładnością. Gdy zjadłam, podeszłam do drzwi.
- Chcesz iść na spacer? Poczekaj, jeszcze muszę się ubrać. -powiedziała, wstając z krzesła. Nie czekając aż wyjdzie z kuchni pognałam do jej sypialni. Wywaliłam krzesełko na którym leżały spodnie i koszulka. Wzięłam rzeczy w pysk i poszłam znowu do kuchni. Zastałam moją panią, zmywającą naczynia. Rzuciłam jej rzeczy pod nogi i usiadłam. Morgiana zaśmiała się i mnie pogłaskała.
- Dobrze już dobrze, ubieram się. - Rzeczy zawiesiła sobie na ramieniu a ręce wytarła w ręcznik i poszła się ubierać. Po kilku minutach przygotowań do wyjścia w końcu wyszłyśmy na spacer.
W mieście była dość znośna pogoda. Słońce świeciło jasno, lecz wiał trochę zimny wiatr. ''Co ci ludzie dziś robią?!'', zastanawiałam się. Przecież dziś dzień roboczy, więc wszyscy powinni być w pracy a nie się szlajać. Pociągnęłam Morgianę w stronę parku. Moje łapy zanurzały się w białym puchu, który tak uwielbiałam. Skakałam w zaspy, wkładałam w nie pysk i go podrzucałam. Kocham zimę.
Właśnie gdy skakałam w zaspę wpadłam na jakiegoś sporego psa.
- Przepraszam! - jęknęłam przepraszająco.
- Och, nic się nie stało.- Powiedział miło pies. Był dość duży, ale nie aż tak wielki jak jakiś dog. Miał sierść w odcieniu mlecznej czekolady no i jasno brązowe łatki. Spojrzał na mnie dość zdziwiony. Taa...pewnie wyglądam dość komicznie, będąc cała w śniegu.
W tym czasie Morgiana wdała się w rozmowę z właścicielem psa.

<Fado? ^^ Wybaczysz tą długość? Obiecuję, że się jakimś cudem poprawię :c>

Od Loki-ego

  Przeciągnąłem się ospale, spojrzałem na leżącego na kanapie człowieka, mojego człowieka. Przekręciłem łeb i westchnąłem głośno, ten spojrzał na mnie.
- Co jest mały? - Uśmiechnął się.
"Mały?! Chyba coś Cię boli Will... " - pomyślałem, podszedłem ociężale do niego i wskoczyłem przednimi łapami na jego klatkę. Spojrzałem na niego, ten jednak odepchnął mnie.
- Musisz schudnąć, grubasie. - Zażartował, jednak moje zachowanie przyniosło efekt. Opiekun podniósł się, a ja ruszyłem w stronę drzwi. - Chcesz wyjść? Dobra.


*             *             *

   Jeśli Will myślał, że posiedzę na podwórku dłużej niż dwadzieścia minut, był w ogromnym błędzie. Uśmiechnąłem się do siebie dumnie i ruszyłem uliczką, w stronę centrum. Po drodze mijałem wiele osób, od bogaczy zapatrzonych w swoje telefony, po żebraków błagających o jakiekolwiek pieniądze. Najśmieszniejsze były dla mnie wszystkie matki "ratujące"swoje dzieci. Brały je na ręce i uciekały krzycząc coś o bestii. Nigdy nie zaatakowałem dziecka i nigdy tego nie zrobię. Mam swoje zasady, ale ludzi nie zrozumiesz.
   Westchnąłem tylko i ruszyłem dalej, nie miałem dzisiaj wyznaczonego celu. Szwendałem się bez celu dosłownie wszędzie gdzie się dało. Jakoś nie bałem się natrafić na sforę Bad Mutt. Jeśli chcą walczyć, to nie ma problemu.
   Kiedy tak myślałem ile to już dni minęło od mojej ostatniej walki spotkałem na swojej drodze jakiegoś psa.
- Z jakiej sfory jesteś? - Padło pytanie. - Nowy członek Bad Mutt?
- Jestem bezstronny... A ty? - Spojrzałem na niego nieufnie.

<Fado, mógłbyś? c:>

wtorek, 5 stycznia 2016

Od Fado - CD opow. Mony

Las pogrążył się w mroku. Rozgwieżdżone niebo było pełne nadziei i otuchy, dawało pokrzepienie, walczyło ze strachem, pokonywało przerażające wytwory mojej wyobraźni. Z trudem poruszałem się w zaspach białego puchu, który przysparzał mi tylko problemów, choć odkąd pamiętam, byłem miłośnikiem srogiej zimy. Wyruszyłem na tą rundkę wokół obozowiska zbyt pewny siebie i zgubiłem drogę powrotną. Od długiego czasu błądziłem wśród świerków oraz sosen, pokrytych śniegiem, choć możliwe, iż wcale długo nie maszerowałem - kiedy jesteśmy zupełnie sami, a w dodatku na coś czekamy, kilka minut potrafi dłużyć się jak parę godzin. Światła osady zniknęły na samym początku, jednak wtedy wcale się tym nie przejmowałem. Dopiero, gdy zmarzłem i poczułem potrzebę ogrzania się przy ognisku, zrozumiałem, iż nie pamiętam, w jaki sposób dostałem się na tę rozległą polanę. Dygotałem z zimna. Chłód rozszedł się po moim ciele, w zastraszająco szybkim tempie. Mogłem umrzeć z wychłodzenia. Podrygiwanie w miejscu ani o stopień nie podwyższyło temperatury organizmu, jedynie przyśpieszyło mój oddech. Naprawdę nie chciałem, aby Paul na rekreacyjnym wyjeździe ze znajomymi, z którego się jako tako cieszył, znalazł mnie jutro rano jako zamarzniętego psa, ledwie wystającego spod nowo przybyłego śniegu. Obraz ten nieustannie malował się w mojej głowie i był coraz straszniejszy. Już nawet niebo, ówcześnie dodające zapału, jakby wstrzymało oddech ze strachu. Zacząłem mimo przeciwności, iść przed siebie. Nie wiedziałem gdzie, nie wiedziałem jak ani po co. Po prostu, aby czymś zająć łapy. Wiem, że to niedorzeczne, ale miałem wrażenie, że wystarczyłoby jeszcze tylko kilka sekund, żeby zamieniły się w zimny, marmurowy posąg.
  Kolejnym etapem była seria szelestów, kroków i posykiwań, dobiegających z głębi drzew. Kątem oka zauważyłem kształt wynurzający się z ciemności. Dostrzegałem ruch oraz czarną sylwetkę, nic więcej. Szedłem w dalszym ciągu do przodu, byle jak najdalej od tego stworzenia, udając, że go nie zobaczyłem. Na szczęście on chyba również się mnie przestraszył; czmychnął w puszczę. Później usłyszałem długi, głośny pisk, a raczej... zawodzenie z bólu, bynajmniej nie wskazujące na jakiegoś słabeusza. Tym razem przystanąłem. Przypuszczałem, że ten ktoś potrzebuje mojej pomocy. Wahałem się. W środku mnie toczyła się walka egoisty, dbającego o własne bezpieczeństwo z altruistą. Brakowało mi towarzystwa, kogoś, kto podzielałby mój los. Niepewnie wszedłem pomiędzy rośliny. Ogarnęła mnie jeszcze gorsza, nieprzenikniona ciemność. Zupełnie nic nie widziałem! Złowrogą ciszę przeszył niczym pędząca strzała kolejny krzyk nieznajomego. Zorientowałem się mniej więcej, gdzie znajduje się ten osobnik i na ślepo podążyłem w tamtym kierunku. Uszy nie zawiodły mnie, nie upłynęło wiele minut, nim szukany obiekt warknął.
- Jestem Fado. Nie chcę ci nic zrobić. Zgubiłem się tutaj - zapewniałem, licząc na to, że zostanę nieskrzywdzony.
- Widzisz, nie jedziemy na tym samym wózku. Ja się nie zgubiłam, ja tutaj mieszkam - rzekła pewnie, hamując kolejny syk. Dziwy nad dziwami, była to przecież suczka! Wcześniejsze jej skomlenia były tak harde, silne, iż nie przypuszczałem, że może być przedstawicielką płci pięknej.
- Mieszkasz tutaj od niedawna? Słabo znasz las. W tej okolicy roi się od pułapek, a w jednej z nich właśnie zostałaś uwięziona.
- Doprawdy? W takim razie, po co się tutaj zapuściłeś? - spróbowała wyrwać łapę z metalowych zębów, lecz tylko bardziej się pokaleczyła.
- Daj, pomogę... - zbliżyłem się do niej, ale odepchnęła mnie, nie pozwalając na dokończenie zdania.
- Nie! - burknęła. - Zostaw! Zostaw mnie w spokoju! Świetnie mi szło, dopóki nie przyszedłeś...
- Musisz mi pomóc, odnaleźć drogę do mojego właściciela, proszę... Jeśli cię uwolnię, to tylko po to, by samemu zyskać pomoc! - skłamałem.
- Słucham?! Ty myślisz, że mnie uwolnisz? Ostro sobie pogrywasz.
- Dobrze już, dobrze. Pójdę sobie - odwróciłem się.

<Mona, co się wydarzy? :)>

Asami i Morgiana Hedal

http://www.kar-ma.pl/blog/wp-content/uploads/2013/01/psy-dla-aktywnych06.jpg 
Suczka powyżej nosi imię Asami. To już ósmy pies w sforze! Witam także jej właścicielkę - Morgianę Hedal (wybieranie zdjęcia w toku). 

Zostań z nami na dłuuugo :)

Nowa możliwość

KOTY
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/b/b6/Felis_catus-cat_on_snow.jpg 
  • Są nagrodą dla najaktywniejszych członków, poza moderatorami, ponieważ ci z automatu posiadają taką możliwość.
  • Każdy, kto zostanie nagrodzony przez alfę, jeśli zechce, może wypełnić podesłany mu formularz dla kota i zacząć zabawę kolejną postacią.

Tak więc, Kochane Moderatorki, możecie wcielić się w postać jakiegoś kociaka!


~ Fado/Paul 

Loki

https://scontent-cdg2-1.xx.fbcdn.net/hphotos-xfp1/v/t1.0-9/12360339_981028755276477_1960454111269154635_n.jpg?oh=ca6b30d46118044061647c2c13368b26&oe=570B036DTen pies po lewej z niesamowitą, lśniącą sierścią to Loki - wojownik. Witaj w naszej sforze! Życzymy dużo radości z zabawy razem z nami!

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Od Mony

 Wystartował. Dwa potężne, wykonane z typową dla kotowatych szybkością susy i już trzymał płomykówkę w wielkich, puchatych łapach. Ofiara nawet nie zdążyła zauważyć, kiedy drapieżnik odebrał jej życie. Ryś zatopił w sowie kły, zabił zręcznie i bezboleśnie. Nie wiedział, że wysoko na jednym z drzew, pokryte cienką warstwą piórek, różowe pisklęta wyczekują powrotu matki, która wybrała się na łowy. Szkoda. Młode nie urosną, ba, nawet nie przeżyją kilku dni, a mnóstwo mięsa pójdzie zapewne na marne. Obserwowałam jeszcze przez chwilę, jak ryś podrzucał i tłukł ptaka, którego martwe ciało bezwiednie poddawało się upiornym igraszkom. Kocur, kilkumiesięczny młodzik, podobnymi figlami poprzedzał każdy posiłek. Odczuwałam dezaprobatę do tych infantylnych wygłupów, ale musiałam przyznać - mały polował wyśmienicie, z dnia na dzień poprawiał się zarówno pod względem techniki jak i sprawność uśmiercania. A ja próbowałam zapamiętać jego ruchy, by następnie wpleść parę nowych manewrów podczas własnych łowów.
***
 Zapadał zmierzch. Mrok budził nocnych drapieżców, którzy, chronieni przez ciemność, liczyli na łatwiejszy i obfitszy łup. Monotonne cykanie owadów, szelest liści. Każde stworzenie, na które czyhał myśliwy z pazurami, kłami bądź ostrymi szponami, nie potrafiło spokojnie zasnąć; pozorna cisza była najgorszym koszmarem ofiar. Setki serc waliło w piersiach saren, zajęcy i myszek. Także ja podzielałam niepokój związany z nadejściem nocy. Zamiast wypatrywać pożywienia, czułam lęk gonionego.
 - Nora już blisko, jeszcze kilka kroków - pokrzepiałam umysł udawanym optymizmem. Nic z tego. Wiedziałam, że dawno zgubiłam drogę, wchodząc na całkiem nieznane obszary lasu. Strach strzelał biczem pod łapami, zmuszając do coraz prędszego biegu. Przestałam myśleć. Przemierzałam nie las, ale labirynt niemający końca. Patrzyłam tylko na drogę przed sobą, czując, że czarne pnie drzew przybierają twarze zmarłych. Chmury zakryły Księżyc, tamując dopływ cennego światła. Czy to sen, czy rzeczywistość? Nie umiałam określić, nałożone na siebie dwa wymiary dały obraz złudnej, fałszywej realności. Zamknęłam oczy z nadzieją, że izolacja od potwornych zwidzeń da choć kapkę odetchnienia. Chwilę potem straciłam ziemię pod łapami. Obracając się kilkakrotnie wokół własnej osi, zjechałam z pochyłego zbocza na jakąś twardą powierzchnię.
- Au! - jęknęłam, gdy przy próbie powstania z gruntu, głowę przeszył świdrujący ból. Straciłam równowagę i upadłam. Nie miałam sił, by iść dalej.

<Ktoś? Uwaga, Mona pomocy nie toleruje! xD>

Od Fado - CD opow. Audrey

  Byłem z Paulem na spacerze. Oboje żałowaliśmy, że wybraliśmy na przechadzkę godziny szczytu - ludzie poruszali się wte i wewte. Tłum nie malał, ciągle do zbiorowiska dołączał nowe osoby. W tak wielkim tłoku ciężko jest zobaczyć kogokolwiek; tym bardziej, że te dwunożne istoty wszystkim się od siebie różnią, a z daleka tworzą barwną zgraję, niczym ruchomy, impresjonistyczny obraz na tle plątaniny ulic Minneapolis. Te słowa pozostałyby niezmącone moim zaprzeczeniem, gdyby nie majacząca w oddali śnieżnobiała suczka, która wyrywa się swojej właścicielce i o dziwo podążą w moim kierunku. Uznałbym to za przypadek, gdyby nie to, iż jej oczy bezustannie spoczywały na mnie.
Szybko przedarła się przez gąszcz ludzkich nóg i zatrzymała się tuż przed moim pyskiem. Dlaczego tak zażarcie próbowała podejść do zwykłego, szarego psa, jakich wiele?
- Cześć! - powiedziała z naciskiem i energicznie, jakby to na przywitaniu najbardziej jej należało.
- Witaj. Czy masz do mnie jakąś sprawę?
- Nie - odpowiedziała szeroko uśmiechnięta.
- Pewnie mnie z kimś pomyliłaś... Ja cię nie znam.
- Ani ja ciebie. Bardzo chciałam się przywitać! Mam na imię Audrey.
- Ja jestem Fado - nie ukrywałem zmieszania.
- Tak, wiem, to takie okropnie dziwne. Ale ja... taka po prostu jestem - zawstydziła się nieco, a wzrok wbiła w śnieg. Po chwili odbijające się od niego słabe promienie słoneczne zaczęły ją razić, dlatego zmuszona była znowu spojrzeć mi w oczy.
- Audrey!!! - tym razem podbiegła do nas niska dziewczyna, ówcześnie widziana z nowo poznaną towarzyszką. Nie wyglądająca raczej na silną. Nie dziwota, że nie utrzymała Audrey. - Bardzo przepraszam pana, za mojego psa. Nie wiem, co w nią wstąpiło!
- Nic się nie... - mój pan nie zdążył nawet odpowiedzieć, ponieważ brunetka zdenerwowana pociągnęła za sobą Rey. Z własnego doświadczenia w kontaktach z tymi dziwnymi osobnikami - ludźmi, wywnioskowałem, że się gdzieś spieszyła, a prawdopodobnie to już była spóźniona.
- Mieszkam na Rosseville, pod numerem dziewięć! Możesz mnie odwiedzić, prowadzę sforę! - krzyknąłem za nią.

<Audrey, wybaczysz mi długość? c:>

niedziela, 3 stycznia 2016

Od Audrey

  Ten dzień miał stać się najlepszym dniem mojego życia i to nie dlatego, że widziałam swój pierwszy śnieg w życiu.
  Delikatne płatki białego puchu zlatywały wirując hipnotyzująco z szarawego nieba. Lekko uchylony balkon owiewał moje leżące na parkiecie ciało. Biała sierść melancholijnie poruszała się w górę i w dół, uderzana przez lekki zimny wiaterek i ciepłe powietrze płynące z kaloryferów. Bloki, a raczej tutaj w Ameryce, mieszkania były wspaniałym miejscem dla ludzi, którzy są zbyt zapracowani na prowadzenie własnego domu. Wszystko się ma na miejscu, a najbliższy sklep nawet ten zoologiczny znajduje się kilkanaście metrów od budynku. Tutaj zawsze jest ciepło chociaż mieszkania są naprawdę małe, na zewnątrz czy na klatce schodowej można spotkać dzieci i inne zwierzęta ale także dorosłych czy młodzież. Takie mieszkanie zaspokaja potrzeby przeciętnego człowieka ale nie psa - zwłaszcza takiego jak ja. Byle wycie, byle szczęknięcie, byle bieganie po domu może wzbudzić zainteresowanie sąsiadów. Niekiedy krzyczą i straszą, a kiedy patrzysz się na nich błagalnym wzrokiem zawsze odpuszczają. Niektóre matki mieszkające tu lub odwiedzające przyjaciółki z dziećmi, zachowywały się jakby na ich drodze nie stał pies a niedźwiedź. Widząc mnie od razu krzyczały, wzywały pomoc a dwa razy nawet mi się oberwało. Ale skoro Inez czuje się tu dobrze to i ja się do niej dostosuję. Przecież dom jest tam gdzie mam swoje serce!
   Podniosłam się do góry uderzając przez przypadek w małą choinkę przyozdobioną skromnie w plastikowe niebieskie bombki. Drzewko zawirowało i uderzyło w ziemię uwalniając z haczyka jedną z niebieskich kul. Potoczyła się ona powoli w stronę wytartej, starej kanapy. Od razu zerwałam się do biegu i zatrzymałam ją łapą. Po chwili mordowania się z nią wylądowała ona w moim pysku. Dumnie uniosłam głowę i pobiegłam w stronę drzwi na przeciwko. Przede mną malował się czerwony, niewielki pokoik. W małym pomieszczeniu zmieściło się tylko małe biurko, na którego blacie spoczywały stosy kartek, biała szafa, której zawartość leżała na pufie w kształcie ogromnej purpurowej maliny oraz łóżko, w którym spała moja pani i... wydaje mi się, że mój nowy pan.
Inez i James, bo tak miał na imię wysoki szatyn o (jak twierdziła dziewczynę) nieziemskim uśmiechu, spotykali się już jakieś pół roku i spędzali ze sobą wolne połacie czasu. Skoczyłam na łóżko prawie wywracając się na ciało chłopaka, na którego twarzy spoczywała delikatna dłoń Inez. Nachyliłam się nad nią i upuściłam bombkę tuż na jej twarz. Skrzywiła się nagle i pomachała przed moim pyskiem ręką próbując odgonić sprawcę czynu. Obróciła się powoli na bok wtulając głowę w bok chłopaka. Cicho popiskiwałam chcąc zwrócić na siebie uwagę, jednak gdy to nie pomogło zaczęłam po nich skakać. Kręciłam się wkoło, ciągnęłam za kołdrę aż w końcu usiadłam i głośno zawyłam. Obydwoje ku mojej uciesze otworzyło oczy.
***
Zapach jajecznicy kusił mój węch. Krążyłam obok Inez ubranej w krótkie spodenki i przydużą bluzkę robiącą za piżamę. Wydałam z siebie niecierpliwy pomruk domagając się jedzenia, a gdy usłyszałam głośne "Poczekaj chwilę, Śnieżynko!". Usiadłam powoli na ziemi tuż w progu drzwi. Za sobą poczułam obecność chłopaka. Stanął za mną i poklepał mnie po głowie, a ja wpatrywałam się swoimi niebieskimi oczami w jego szary krawat.
- A gdzie buzi? - zapytał głośno.
- No już, już! - Inez odłożyła patelnię na bok i podeszła do mężczyzny podarowując mu pocałunek w usta.
Wydawał się taki długi, a mój brzuch burczał i nie dawał spokoju. Wyskoczyłam w górę opierając się łapami o ich ciała i wesoło zaszczekałam machając bialutkim ogonkiem.
   Po kilku minutach dostałam na śniadanie psią karmę, chleb z masłem i pół patelni napełnioną jajecznicą. Codziennie jak oraz Inez spędzałyśmy ranek na spacerze i kawie w kawiarence prowadzonej przez jej przyjaciółkę pochodzącą chyba z Japonii. Otworzyła tutaj dosyć nietypową restaurację, a raczej kawiarenkę, w której zamiast kelnerek ludziom usługiwały panie w strojach podobnych do ubrań typowych pokojówek. Miejsce to było bardzo lubiane i dobrze się przyjęło. Tu pracowała właśnie moja Inez, a ja byłam chyba główną atrakcją lokalu. Inne pracownice zakładały mi muszkę w groszki i witałam gości i dzieci przebywające tutaj wraz z rodzicami. Inez powiadała, że obie pracujemy na swoje utrzymanie. A ja byłam dumna, że mogłam jej pomóc nawet w taki sposób.
   Mróz szczypał w policzki, a ja ciągnęłam swoją panią ze wszystkich sił po ulicy. Co z tego, że szelki wbijały się w moją skórę - teraz byłam psem pociągowym i musiałam dostarczyć ładunek, w tym wypadku dziewczynę, na miejsce. Stanęłyśmy na przejściu dla pieszych i korzystając z okazji, że było czerwone światło, Inez poprawiła bordową czapkę. Ja natomiast rozglądałam się szukając znajomych dziobów bądź pyszczków. Mój wzrok został przykuty przez sylwetkę psa idącą wraz z jakimś mężczyzną na smyczy. Jego ogon poruszał się wesoło w obydwie strony, a ja naprawdę chciałam się przywitać. Pociągnęłam nagle dziewczynę, która przez swój brak siły nie potrafiła mnie zatrzymać.
- Audrey! AU-AUDREY! No co dziewczyno w cie-biee wstąpiłooo...
   Wyrwałam się jej i końskim kłusem pobiegłam w stronę nieznajomych. Niewysoka Inez krzyknęła jeszcze za mną i pobiegła w moją stronę.

<Fado? Masz ochotę mi odpisać ;)>

Od Fado & Paula

~ Z perspektywy Fado ~


  Rozdział piekielnie zimnych dni nie kończył się, ba, a nawet rozkręcał; padało coraz więcej śniegu, sięgał on ludziom do kolan. Odśnieżali swe podjazdy, sapiąc i postękując oraz mrucząc pod nosem, jaki to mają ciężki los. Spoglądałem na to przez okno, leżąc na oparciu rozłożystej kanapy w salonie, Paul bez mrugnięcia okiem, mi na to pozwalał. Właściwie, gdyby nie własne okrzesanie, zapewne sypiałbym na stole i podkradał mu jedzenie. Nie mogłem pojąć, jak ten facet, tak łatwo poddawał się dominacji innych.
  Cały dom bardzo apetycznie pachniał, co było wynikiem kulinarnych eksperymentów mojego właściciela. Pichcił coś od przeszło godziny, przy muzyce z radia.
Nagle mężczyzna zastygł w bezruchu i powoli popatrzył na zegar. Dla odmiany, wtem zerwał się z miejsca, zrzucił czarny fartuch z logo jego ulubionej drużyny hokejowej na podłogę, następnie biegnąc przez całe pomieszczenie, łączące ze sobą kuchnię z pokojem gościnnym, przeskoczył pufę i rzucił się z impetem na fotel. Chwycił pilot od telewizora, szybciutko zmienił kilka kanałów, a następnie wziął głęboki oddech. Ukończywszy to dziwne przedstawienie, rozkosznie zanurzył głowę w wielkich, czerwonych oraz pachnących poduchach.
- Mało brakowało. Nie zdążyłbym na Tajemnice piramid. Ponoć mają spekulować o tym, jak je zbudowano!
On ma bzika - pomyślałem i ułożyłem się obok mojego szalonego architekta.

  Już niemal zasypiałem, wsłuchując się w miarowe chrapanie Paula, lecz do mojego czujnego nosa dotarł zapach spalenizny. Na początku chciałem go zignorować i odpłynąć dalej w krainę snów, ale ten nie dawał mi spokoju. Leniwie się podniosłem i zeskoczyłem z miękkiego posłania. Dokładnie rozglądałem się po mieszkaniu, analizowałem szczegóły, jednak dopiero na samym końcu dostrzegłem źródło tej dziwnej woni. Otóż, w piekarniku, mój ogromnie trzeźwo myślący i zwykle zorientowany pan, zostawił piekącego się kurczaka. Ponownie wskoczyłem na sofę i zacząłem szybkimi ruchami lizać go po dłoni. Niestety, efekt końcowy nie był zamierzony.
- Piramidy... Egipt... Cheops... Giza... Tajemnica! Trzeba ją odkryć... - mamrotał Paul.
Tym razem lekko ugryzłem jego palec. Mruknął tylko głośniej, zmienił pozycję i nie zaprzestał drzemki. Wiedziałem, iż nie będzie łatwo. Dlatego zacząłem głośno ujadać, skomleć, a także szczekać. Wreszcie otworzył oczy! Zwykle potrzebował trochę czasu na dojście do siebie, ku mojej radości proces ten przyspieszył coraz mocniejszy odór.
- Kurczak!! - wykrzyknął zszokowany. Podobnie jak w chwili, gdy przypomniał sobie o ulubionym programie, pobiegł w stronę kuchni. W pośpiechu założył rękawiczki, wyjął brytfankę, robiąc zażenowaną minę. - Dwie godziny poszły na marne... Chyba będziemy musieli zamówić pizzę, Fado. Wyniosę tego spalonego kurczaka na śmietnik, jakieś zwierzęta sobie zjedzą.


*          *          *

~ Z perspektywy Paula ~

  Ostatnie kawałki pizzy zniknęły równie szybko jak te pierwsze, choć byliśmy najedzeni - takiej pyszności nigdy nie można marnować! Kosz był już pełny, więc wziąłem mojego psa na smycz i musiałem wynieść śmieci. Z gałęzi drzew przyglądały się nam głodne ptaki. Otworzyłem pudło po naszym późnym obiedzie, w którym znajdowały się okruchy. Kiedy odszedłem dalej, zostało wyczyszczone jak odkurzaczem przez chmarę pierzastych! Biedactwa, pomyślałem. Rozprawiałem się jeszcze z rozmaitymi ciekawostkami na temat starożytnych budowli oraz planowałem nowy projekt willi, jednego z moich klientów. Uwielbiałem zajmować się takimi sprawami! To prawdziwa gratka od losu, posiadać dobrze płatną pracę, którą się w dodatku kocha. Architektura od dzieciństwa mnie interesowała. Moi rodzice byli wieczorami okropnie zmęczeni, więc szybko kładli się do łóżka, a ja tymczasem zapalałem lampkę nocną i do woli oglądałem obrazki budowli. Naprawdę świetnie wspominam tamte czasy! Myślę, że również dzięki zaparciu rodziny oraz ich dopingu w nauce i stałemu wspieraniu mnie, stoję właśnie tutaj. Oczywiście, sam też mam wkład w swoich osiągnięciach, lecz to oni zbudowali fundamenty. W sumie, to jeszcze nie miałem okazji im za to podziękować. Tak! Po spacerze zatelefonuję do mamy i taty, niech wiedzą, jacy są dla mnie ważni.
  Fado zaczął się wyrywać, ciągnąć we wszystkie możliwe strony.
- Co jest? Co tam znowu wyniuchałeś? - zaśmiałem się, widząc jak węszy i tym samym do jego nozdrzy dostają się płatki śniegu.
Kichnął raz, drugi, trzeci, ale to go nie zrażało. Teraz czaił się, cicho stawiał łapy, dokładnie patrzył na swój cel, którego ja z ludzkim, słabym wzrokiem nie potrafiłem zlokalizować. Mój pupil stąpał coraz ostrożniej. Zachowywał się jak wilk. Możliwe, że tak się właśnie czuł. Jednocześnie byłem rozbawiony i również zadziwiony jego umiejętnościami. Wyrwał mi się ze smyczy. Zniknąwszy w odmętach cuchnącego, zgniło-zielonego śmietnika, szczekał zajadle. Wydobywały się stamtąd dziwne dźwięki; stukanie, drapanie, miauczenie. Miauczenie?!
- Fado, zostaw tego kota! - huknąłem. - Pewnie jest bezdomny!
Czworonóg po raz kolejny mnie zaskoczył; wyszedł ze śmietnika cały ufajdany, ale nie to jest najważniejsze - w pysku trzymał malutkiego, czarnego kociaka. Do sierściucha były przylepione kurz i małe śmieci, przeważnie papierki czy kawałki zepsutego jedzenia. Postawił go na ziemi delikatnie, aby nie wyrządzić mu krzywdy. Następnie wylizał młodego dachowca. Ten wydał z siebie cichutkie, kolejne miauknięcie.
  Zabrałem zziębniętego kota do domu. Pochłonął całą miskę karmy, normalnie przeznaczonej dla Fado. Umościł się pod kaloryferem, strzelał wdzięczne minki. Nie mogłem się temu oprzeć, toteż nieustannie głaskałem mruczka i drapałem za uchem. Wszystkie miłe rzeczy kiedyś się kończą, tak też było i teraz, bowiem nieubłaganie zbliżał się czas mojego służbowego spotkania. Włożyłem wyjściową, elegancką odzież, w jakiej wypadało wystąpić poważnemu panu architektowi. Pełen obaw zostawiłem dwójkę zwierzaków samym sobie.

 *          *          *

 ~ Z perspektywy Fado ~

   Zoe wyrwała się ze snu pod wpływem głośnego dzwonka telefonu Paula. Kotka poruszyła noskiem, jakby sprawdzała, czy ten dźwięk ma jakichś zapach. Spojrzała na mnie pytająco.
- To tylko telefon. - Uśmiechnąłem się. - Śpij spokojnie!
Ależ ten Paul był nierozgarnięty. Zupełnie zapomniał o komórce! Dostałem się na stół, gdzie leżał owy przedmiot z zamiarem schowania go pod poduszki, aby zniwelować hałas. Na wyświetlaczu widniały jakieś ludzkie litery. Usiłowałem je przeczytać, ponieważ znałem alfabet (z licznymi lukami, ale mniejsza o to).
- Nan... Nie, nie, źle. Nna. Hmmm... No jasne, Ann! - rozszyfrowałem napis. - Swoją drogą to dziwne. Kobiety nigdy nie dzwonią do mojego właściciela. W ogóle nie prosi ich o numer telefonu, jest nieśmiały. Czyżby wyjątek?



CDN

Mona

Pozwólcie, iż sama zawiadomię o swoim wyczekiwanym przybyciu. 
Przywitajcie Monę - niezbyt towarzyską suczkę!
Jej formularz nie jest jeszcze ukończony. Brakuje tylko historii, więc postanowiłam nie zwlekać dłużej i zacząć rozgrywkę bez napisania przeszłości mojej postaci. 

Mona

Audrey

Poznajcie piękną, białą sunię o błękitnych oczach - postać Magicznej, która wykonała dla nas większość grafiki promującej (patrz: Reklama).

Audrey
 https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/fa/2e/51/fa2e516cdccd35d437726f69fbff5ba8.jpghttps://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/76/53/34/76533456adecded2b5e5100d2316aca6.jpg