poniedziałek, 4 stycznia 2016

Od Mony

 Wystartował. Dwa potężne, wykonane z typową dla kotowatych szybkością susy i już trzymał płomykówkę w wielkich, puchatych łapach. Ofiara nawet nie zdążyła zauważyć, kiedy drapieżnik odebrał jej życie. Ryś zatopił w sowie kły, zabił zręcznie i bezboleśnie. Nie wiedział, że wysoko na jednym z drzew, pokryte cienką warstwą piórek, różowe pisklęta wyczekują powrotu matki, która wybrała się na łowy. Szkoda. Młode nie urosną, ba, nawet nie przeżyją kilku dni, a mnóstwo mięsa pójdzie zapewne na marne. Obserwowałam jeszcze przez chwilę, jak ryś podrzucał i tłukł ptaka, którego martwe ciało bezwiednie poddawało się upiornym igraszkom. Kocur, kilkumiesięczny młodzik, podobnymi figlami poprzedzał każdy posiłek. Odczuwałam dezaprobatę do tych infantylnych wygłupów, ale musiałam przyznać - mały polował wyśmienicie, z dnia na dzień poprawiał się zarówno pod względem techniki jak i sprawność uśmiercania. A ja próbowałam zapamiętać jego ruchy, by następnie wpleść parę nowych manewrów podczas własnych łowów.
***
 Zapadał zmierzch. Mrok budził nocnych drapieżców, którzy, chronieni przez ciemność, liczyli na łatwiejszy i obfitszy łup. Monotonne cykanie owadów, szelest liści. Każde stworzenie, na które czyhał myśliwy z pazurami, kłami bądź ostrymi szponami, nie potrafiło spokojnie zasnąć; pozorna cisza była najgorszym koszmarem ofiar. Setki serc waliło w piersiach saren, zajęcy i myszek. Także ja podzielałam niepokój związany z nadejściem nocy. Zamiast wypatrywać pożywienia, czułam lęk gonionego.
 - Nora już blisko, jeszcze kilka kroków - pokrzepiałam umysł udawanym optymizmem. Nic z tego. Wiedziałam, że dawno zgubiłam drogę, wchodząc na całkiem nieznane obszary lasu. Strach strzelał biczem pod łapami, zmuszając do coraz prędszego biegu. Przestałam myśleć. Przemierzałam nie las, ale labirynt niemający końca. Patrzyłam tylko na drogę przed sobą, czując, że czarne pnie drzew przybierają twarze zmarłych. Chmury zakryły Księżyc, tamując dopływ cennego światła. Czy to sen, czy rzeczywistość? Nie umiałam określić, nałożone na siebie dwa wymiary dały obraz złudnej, fałszywej realności. Zamknęłam oczy z nadzieją, że izolacja od potwornych zwidzeń da choć kapkę odetchnienia. Chwilę potem straciłam ziemię pod łapami. Obracając się kilkakrotnie wokół własnej osi, zjechałam z pochyłego zbocza na jakąś twardą powierzchnię.
- Au! - jęknęłam, gdy przy próbie powstania z gruntu, głowę przeszył świdrujący ból. Straciłam równowagę i upadłam. Nie miałam sił, by iść dalej.

<Ktoś? Uwaga, Mona pomocy nie toleruje! xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz