Z perspektywy Avalona
Bacznie przyglądałem się pięknej, śnieżnobiałej suczce, Audrey. Mój
wzrok zatrzymał się na niej od chwili, gdy wyszliśmy zza rogu. James
trzymał mnie na czarnej, skórzanej smyczy, która lekko połyskiwała w
słońcu, ponieważ mój właściciel nic innego nie robił przez cały ranek,
tylko czyścił ten sprzęt. Teraz przeglądał swoją srebrną komórkę, a co w
niej robił, to mnie nie interesowało i nie wciskałem mu się przez nogi,
aby zwrócić jego uwagę, jak to robię zazwyczaj. Suka odwróciła się,
poznała mnie, miałem się chyba z czego cieszyć.
Z perspektywy James’a
- Audrey! – Krzyknęła nieznajoma mi dziewczyna do swojej suczki odwracającej się w stronę Av’a.
- Najmocniej przepraszam za rozproszenie, już się zbieramy. –
Powiedziałem pośpiesznie, pogwizdując na mojego psa, który uparcie
chciał tu zostać.
- Nic się nie stało. – Niska dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. – To
tylko… takie hobby fotograficzne, a Audrey mi pomaga. Prawda?
Suczka najwyraźniej chciała potwierdzić słowa swojej właścicielki i
poczęła ocierać się o jej nogi. Aval nadal ‘gapił się’ na sukę, a już
najbardziej wpatrywał się w jej intensywnie niebieskie oczy.
- Jestem James Adamson. – Przedstawiłem się, jak na kulturalnego
człowieka przystało. Odpiąłem mojego zauroczonego psa ze smyczy, który
natychmiast podszedł do suki. Śmieszyło mnie jego zachowanie, szczerze.
- Inez Kay. – Odparła dziewczyna obojętna przestawiając opcje w swoim aparacie.
Z perspektywy Avalona
Czułem się niezręcznie w tej ciszy, którą zagłuszał tylko dźwięk
klikania przycisków w aparacie właścicielki Audrey, lub urywana rozmowa
obu posiadaczy psów. By suka nie poznała, że czuję się nieco
niezręcznie, truchtem wbiegłem na zielony, o soczystej trawie trawnik i
wziąłem do pyska najbliższą, o średniej długości gałązkę brzozy, która
służyć miała jako rzecz do aportowania. Z patykiem wróciłem do James’a,
który zajęty był rozmową z Inez. Próbowałem odwrócić jego uwagę
opierając się przednimi, obfitymi w długie, czarne włosy łapami o jego
kolana, bądź uda. Czułem lekkie zdenerwowanie u dziewczyny, ale nie było
ono spowodowane naszym przybyciem. Poirytowany wypuściłem z
zaciśniętych szczęk gałązkę, po czym turlałem ją łapą po szarym,
asfaltowym chodniku, budząc uwagę Audrey.
- Co robisz głuptasie? – Cicho się zaśmiała, bo rzeczywiście, zabawa nie
była zbyt inteligentna, zachowywałem się w pewnym stopniu jak
szczeniak, który po raz pierwszy wyszedł na dwór.
- Zabijam czas. – Odpowiedziałem zawadiacko, nie skłamałem, istotnie to
robiłem. Suka zaraz odwróciła się i położyła wdzięcznie pod pniem
wierzby, przymknęła oczy i na chwilę oderwała się od świata. Położyłem
się równolegle do niej i również zamknąłem powieki, bo co innego miałem
zrobić? Właściciele nadal ze sobą rozmawiali, a ich pupile nudziły się
niemiłosiernie.
Z perspektywy James’a
- Pracujesz gdzieś? – Spytałem obojętnie, by poprowadzić dalej tą
swobodną rozmowę zapoznawczą. Z dziewczyną dobrze mi się rozmawiało.
- Kierunek biznes. – Odparła zamyślona wpatrując się w swoją podopieczną. Po chwili dodała bezwiednie. – A ty?
- Akademia Sztuk Pięknych. Będę już iść, spóźnię się na spotkanie z
kolegą. – Ściągnąłem plecak z ramion i zacząłem przeszukiwać jego
zawartość. Po chwili wyjąłem mały notes i wyrwałem niechlujnie jedną z
kartek. Szybko, w miarę czytelnie, napisałem mój numer telefonu i
podałem Inez. – To mój numer. Podaję tak na wszelki wypadek, gdybyś
chciała się jeszcze ze mną kiedyś skontaktować.
Zawołałem mojego psa, który niechętnie, co zdarzało się nadzwyczaj
rzadko, przybiegł do mnie. Pogłaskałem go po łbie i przypiąłem ponownie
smycz. Wyszliśmy rdzawą bramą na zewnątrz. Samochody jechały z małą
prędkością, gdyż czekało ich skrzyżowanie o ruchu okrężnym – rondo,
prościej mówiąc. Było tu nieprzyjemnie głośno, ale Avalonowi nie
przeszkadzało to i jak gdyby nigdy nic zaczął mnie ciągnąć. Skarciłem
go, ponieważ ja wybieram kierunek, a on chciał w dodatku wrócić do
parku. Pokręciłem głową, a na mojej twarzy ukazał się uśmiech
rozbawienia zachowaniem psa. Z przyjacielem, William’em, miałem spotkać
się pod stoiskiem z lodami, goframi i innymi pysznościami, na Roseville.
W głowie pojawił mi się już obraz smakowitych lodów o posmaku karmelu z
czekoladową posypką, czyli deser taki, jak brałem codziennie w sobotę,
kiedy to widziałem się z Will’em poza studiami. Tak jak mnie, ciągnęło
go od maleńkości do fotografii. Mieliśmy dużo wspólnych tematów, ale
nierzadko odmienne zdania. To wręcz budowało naszą przyjaźń. Razem z
Avalonem uważnie rozejrzałem się, czy nic nie jedzie i przeszedłem przez
ulicę, światła były najwidoczniej zepsute, bez przerwy świeciły się na
zielono, zarówno u przechodniów, jak i kierowców. Wprowadzało to w błąd i
tworzyło niebezpieczeństwo, jeden wypadek już się zdarzył, przez co
większość samochodów musiało omijać miejsce zdarzenia.
Z perspektywy Avalona
Podążałem za swoim właścicielem. Ani trochę nie miałem ochoty włóczyć
się za nim, chciałem położyć się na swoim legowisku, odpocząć,
ewentualnie zjeść niedużą ilość ciasta z gofra, którego zawsze użyczał
mi Will, za co niezmiernie go lubiłem. James’owi jednak nie podobało się
to, więc mój tajny ‘karmiciel’ robił to po kryjomu, gdy mój pan
podchodził do budki i płacił rachunek należyty za zjedzone słodkości.
Powolnie szedłem za Bondem. W powietrzu czuć już było zapach smakowitych
lodów, gofrów, rurek z kremem. Chłonąłem ten piękny zapach, jak gdyby
był on zdobyczą, na którą muszę zapolować. William machał do nas i
zajmował jeden ze stolików. Był ciemnoskóry, a jego włosy były
kruczoczarne, tworzyły loki. Posiadał też delikatny zarost.
Szczeknięciem zawiadomiłem James’a, że będę włóczył się w okolicy
lodziarni, co rozumiał doskonale, przyzwyczaił się. Poszedłem do
ciemnego zaułka, gdzie miałem zazwyczaj przyjemność przebywać sam. Tym
razem było inaczej.
< Ktoś coś? BW ;-; Mam skrytą nadzieję, że Inez i James zostaną
PRZYJACIÓŁMI, ale niczym więcej, więc cicho, żeby nie było, że od razu
coś narzucam podaniem numeru telefonu. xd >