wtorek, 19 kwietnia 2016

Od Audrey

Od rana trwała nie lada kłótnia. Dwie dwunożne istoty, o jednej parze oczu, uszu, rąk i nóg, krzyczały na siebie co nie miara. Siedziałam grzecznie w koncie słuchając burzliwych słów i wpatrując się w niezwykle agresywną gestykulację, mojej pani, która powarkiwała co chwilę na lekko przestraszonego Jamesa Stevensona, jej partnera. Do dnia dzisiejszego sądziłam iż stanie się on moim nowym panem, bardzo go polubiłam. I to nie dlatego, że częstował mnie czekoladą wbrew woli Inez, a za okazałą mi uwagę. Kiedy Kay bywała w pracy, zabierał mnie do siebie, dzięki temu poznałam nowe nieprzebyte miejsca w mieście, a także smak hamburgera i zapach świeżo skoszonej trawy. Pierwszy raz nie rozumiałam ludzkiej mowy. Emanująca od nich wściekłość tłumiła we mnie jakiekolwiek próby tłumaczenia używanych przez nich słów. Na szczęście po chwili skończyło się to głośnym traskiem drzwi prowadzących na klatkę schodową. Znikający perfumowo-kotkowy zapach Jamesa miał zniknąć z naszego mieszkania na zawsze. Uświadomiłam to sobie dopiero gdy Inez opadła na kuchenny taboret, tracąc siły zarówno witalne jak i psychiczne. Przechyliłam lekko łeb w bok i ostrożnym krokiem zbliżyłam się do przybitej Inez. Jej ręka opadła z napiętych mięśni kolana, wisząc bezwładnie w powietrzu. Powąchałam jej, zimną teraz, dłoń i polizałam chcąc dodać jek chociażby trochę otuchy. Ona jednak ani drgnęła, przenosząc temperaturę skóry na mój język. Wystawiłam język na zewnątrz i lekko zdezorientowanym spojrzeniem ogarnęłam pokój szukając mojej niebieskiej smyczy bądź szaro-różowych szelek. Obydwie "spacerówki" wisiały zawsze na wieszaku na kurtki, który niestety nie nadawał się do podtrzymywania ciężkich ubrań gdyż uginał się pod ich niesamowitym ciężarem. Teraz pełnił funkcję mojego osobistego wieszaka na smycze i gumową obręcz-zabawkę. Zaskuczałam głośno próbując wybudzić Inez z letargu. Podniosła głowę do góry, ukazując przyklejone, przez słone łzy, włosy do różowo-bladych policzków. Westchnęła głęboko i złapała pod rękę swój, markowy laptop. Na jej nabrzmiałej od płaczu buzi, pojawił się cień nielada wściekłości. Wstała tak nagle, że białe krzesło ledwie utrzymało się na dwóch tylnych nogach, a ja odskoczyłam w bok starając się nie wchodzić w drogę zdenerwowanej Inez. Poprawiła sprzęt pod pachą i sięgnęła ręką na parapet, znikąd wyciągając moją niebieskawą smycz. Zaparłam się nogami i delikatnie machnęłam ogonem kiedy Inez złapała mnie za obroże i zapięła smycz.
***
Nerwowy stukot klawiszy brzmiał w moich białych, radarowych uszach zagłuszając, i tak już znikomy, szum wody z fontanny znajdującej się niedaleko ławki na której siedziała Inez. Uchwyt smycze przewlekła przez nogę i w pełnym napięciu i złością na twarzy skrobała swoje wyżalenia na blogu, który prowadzi. Dopiero teraz zauważyłam, że na jej szyi spoczywa zawieszona torebka z aparatem fotograficznym. 
- Oj Inez znowu chcesz robić mi smutne zdjęcia? - wymruczałam nie oczekując od niej jakiejkolwiek odpowiedzi. 
Osunęłam się powoli na ziemie i wetchnęłam. Mój nos wyczuł znajomy zapach psa i chyba jakiegoś człowieka, którzy zbliżali się w naszą stronę. Nie miałam jednak najmniejszej ochoty na sprawdzenie kto ma się ze mną zaraz przywitać i spojrzałam zatroskanym wzrokiem w dziewczynę, która zamknęła laptop i odłożyła go na ławkę tuż obok. Wyciągnęła z pokrowca aparat i zaczęła zmieniać w nim ustawienia i przestawiać guziczki. Już czułam jej stanowcze komendy, starające się przekonać moje ciało do pozowania przed dziwnym obiektywem. 
<Zapraszam do odpisania jakiegoś pieska ze swoim człowiekiem ^^.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz