środa, 4 maja 2016

Od Makbeta - CD. Crystal

 Mijał trzeci dzień jego tułaczki. Beznamiętnie pokonywał następne ulice, nie wiedząc gdzie, ani po co zmierza. Obrazy tamtego wydarzenia ciągle krążyły po umyśle, siały niepewność i chaos; jeszcze nigdy nie doświadczył poczucia takiej inercji. Najlepszy towarzysz odszedł nagle, bez pożegnania. Opiekując się sobą, razem pokonywali trudy codzienności, a teraz? Ukłucie żalu ponownie skaleczyło serce, aż zapragnął uciec gdzieś w kąt i, przeklinając okrutnego przyjaciela, zapłakać nad swą niedolą.
 Stanowczy pomruk burzy przywołał myśli kocura do porządku i wymógł koncentrację na chwili obecnej. Szarosrebrzysty gigant opanował już niemal połowę firmamentu, zasłaniając wielkim cielskiem wiosenny błękit przestworzy, a swą ciemnością utworzył ciekawy kontrast z ziemią oświetloną promieniami zachodzącego słońca. Do okropnego przybicia Makbet nie miał zamiaru dodawać nasiąknięcia wilgocią niczym jakaś szmata, postanowił więc znaleźć przytułek, który dałby ochronę przed deszczem i wiatrem. No tak. Tylko gdzie szukać upragnionego azylu? Żaden z domów ustawionych rzędem po obu stronach drogi na pewno nie ugościłby zabłąkanego, umorusanego przybłędy.
 - Hej, mały! - krzyknął Makbet na kocię samotnie bawiące się strumieniami wody wypluwanymi przez zraszacz trawnika na pobliskim, niezwykle zadbanym podwórku. Makbet zamierzał uzyskać choć kilka podstawowych zarysów miejsca, w którym się znajdował. Malec przerwał natychmiast figle i patrzył nieprzychylnie na zbliżającego się intruza.
 - Nie jestem mały. - Kociak próbował stłumić rzeczywistość, z którą nie potrafił pogodzić dziecięcej wyniosłości i marzenia o świecie bez dyskryminacji wiekowej.
 - Wiem. Ale pomyślałem, że zaimek "ty" zabrzmi co najmniej nieuprzejmie, a twojego mienia niestety nie znam. - Błękitnooki zręcznie ostudził wzburzone ego i udobruchał rozmówcę, który grzecznie przedstawił się jako Salvatore. - Miło poznać, ja jestem Vincent. Słuchaj, Salvatore, mógłbyś wyjawić mi co to za miasto? Grałem z przyjaciółmi w chowanego i chyba zapuściłem się troszeczkę za daleko.
 - Serio odszedłeś aż tak daleko? - Zdziwił się, pierwszy raz słysząc, aby roztargnienie doprowadziło kogoś do zabłądzenia w obcej miejscowości. - Jesteśmy w Minneapolis.
 - Ach, oczywiście! - rzekł Makbet, jakby nagle mgła zapomnienia odsłoniła w umyśle dobrze znane tereny. W rzeczywistości informacja o lokalizacji wzbudziła jedynie konsternację, gdyż pierwszy raz usłyszał nazwę tego miasta. - Słuchaj, jeszcze jedna sprawa. Widzisz te wielgachne chmury burzowe? Nie zdążę wrócić do domu przed ulewą, poszukuję więc bezpiecznego schronienia. Nie pogardzę nawet starą psią budą, byle nie przepuszczała wody.
 Podczas dialogu dwóch kotów nadciągnął chłodniejszy wiatr, echo odległej nawałnicy. Wymiana zdań nabrała nerwowej prędkości, jedna ze stron chciała wskoczyć pod kocyk wypełniający posłanko w salonie, druga zaś - wynaleźć choćby najprymitywniejszą kryjówkę (skrycie ufając jednak, że nie będzie to jakieś dziurawe poddasze, pod którym będzie się kulić jak zmoczona wrona).
 - Zabrałbym cię ze sobą, ale ludzie pewnie by się nie zgodzili. - Salvatore począł wycofywać się ku drzwiom do ciepłego mieszkanka. - Przepraszam, musisz poradzić sobie sam! - krzyknął, biegnąc podwórkiem i, bez czekania na reakcję opuszczanego rozmówcy, wślizgnął się przez drzwiczki dla zwierząt.
 - A jakże, że sobie poradzę! - prychnął Makbet, machnąwszy nerwowo puszystym ogonem. 
 Rosnący niedaleko ludzkich siedzib las zwabił kota nadzieją na przeczekanie burzy pod zwalonym pniem, czy też w opuszczonej norze. Powietrzny desant kropel zaczął zraszać ziemię, kiedy Makbet znikał za pniami ciemnej puszczy. 
***
 Ostre źrenice zielonych oczu bacznie penetrowały każdy skrawek terenu, czekając na nieproszonego gościa, który ośmielił się przejąć styropianową konstrukcję podczas nieobecności jej właścicielki. Milcząca strażniczka przez chwilę zdawała się odebrać złodziejowi pewność siebie i zmusić go do ponownego przemyślenia planu. Makbet, ukryty za bukietem dzikiej jeżyny, obserwował dumną kocicę, jeszcze raz analizując sobie w myślach kwestie oszukanego dialogu, który miał zaraz rozpocząć. Kiedy jednak wyszukał wzrokiem niedaleko schowanego Salvarote uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie komedię, jaka się wkrótce odegra. Bezszelestnie zawrócił i oddalił się bardziej od pilnowanego obiektu, tak, aby pojawienie się kota wyglądało na nieplanowane. Po przejściu kilku metrów ponownie odwrócił kierunek kroków, zaczął jednak stąpać bez uwagi, niemalże robiąc hałas podczas celowego zgniatania gałązek i zamiatania ogonem szeleszczących odpadków ze ściółki. Uwaga pasiastej strażniczki piorunem uchwyciła i namierzyła głośny obiekt. 
 - O! - Makbet udał największe zaskoczenie, kiedy po wyjściu z zarośli spojrzał na kocicę niby to dopiero ją zauważywszy. - Dz-dzień dobry! Wybacz, ale pierwszy raz cię widzę. Mieszkasz w pobliżu?
 - Czy mieszkam? Nie pogrywaj sobie ze mną. - Nie miała ochoty na głupie pogaduszki, pragnęła od razu otrzymać wyjaśnienie ewidentnej kradzieży. - Nie udawaj. Musiałeś zauważyć, że ten lokal jest już zajęty. - Oczywiście miała rację. Jej woń silnie wypełniała styropianowy sześcian, kiedy Makbet bezapelacyjnie postanowił się w nim zadomowić. 
 - Wybacz, naprawdę nie chciałem odbierać twojego domu. - Kocur wyśmienicie odgrywał skrzywdzone biedactwo, które absolutnie nie ma zamiaru komukolwiek zawodzić. - Po prostu nie wiedziałem, gdzie się schronić z moim synkiem. Salvy! - Następny aktor, usłyszawszy, że jest wywoływany, wbiegł prędko na scenę i usadowił się po prawej stronie przybranego ojca. Śnieżnobiała szata kotka była pokryta pyłem i posklejana w wielu miejscach. - Salvatore i ja pochodzimy z Burnsville, gdzie wiedliśmy sielskie życie we wspaniałej rezydencji. Ale wczoraj wydarzyło się coś, w co nadal nie potrafię uwierzyć... Nie wiedzieć czemu, zostaliśmy porzuceni na drodze przez naszych właścicieli. To byli tacy dobrzy ludzie, naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak postąpili! Zostawili nas w kartonowym pudle, jakby z litości wypchanym watą i kocykiem. Znaleźliśmy schronienie w tym lesie i przejęliśmy nieuprzejmie twoje mieszkanie. Co prawda wyczuwaliśmy czyiś zapach, ale kiedy po dwóch dniach nie spotkaliśmy właściciela, pomyśleliśmy, że możemy się tutaj bez obaw zadomowić. Czy mogę chociaż wrócić po nasz dobytek? Pozwoliłem sobie nim troszkę udekorować wnętrze domku.
 Teraz pozostało tylko liczyć, że wzruszająca historia dwóch porzuconych mieszczuchów rozczuli serce kocicy i pozwoli Makbetowi osiągnąć upragniony cel.

<Crystal?>

poniedziałek, 2 maja 2016

Współpraca

Hejka! ;)
Razem z graczką Dorjan wymieniłyśmy się bannerami reklamującymi nasze blogi:

 Serdecznie zapraszam!
 
 Natomiast współpracujemy z:
 

~ Fado/Paul


niedziela, 1 maja 2016

Rocznica!

Z góry przepraszam także za moją częstą nieobecność na blogu. Spowodowane jest to tym iż po prostu założyłam własnego, który wzbudził niemałe zainteresowanie wśród blogowiczów. Niestety nie dam rady się roztroić (tak jestem aż na trzech blogach) i po prostu niekiedy może mnie tu braknąć.
Audrey oraz Inez ♥

CD. Crystal - Obcy

  Niebo pociemniało, zawitały na nim posępne chmury, niczym stado złowieszczych wron, zwiastujące rychłą ulewę, tudzież burzę; wszak nie zniechęciło to ludzi do bezdennego spacerowania po mieście. Niestety wiele z dwunożnych istot dawno straciło umiejętność rozmowy, toteż większa część tłumu paradoksalnie zdawała się maszerować w samotności - zajęci głośną muzyką płynącą ze słuchawek, pogrążeni gdzieś głęboko w otchłani własnych myśli. Absolutnie filozofowanie nie jest złe, ale jeśli mamy możliwość wymiany zdań, czy choćby luźnego, przyjacielskiego dialogu, wykorzystajmy to. Ze smutkiem przyglądałam się jednej z kilkudziesięciu rodzin, snujących się po ulicach Minneapolis pod przykrywką rodzinnego wyjścia. Mama, dziecko, tato, trzymający się za ręce, a jednak przez cały czas trzymający usta w wąskiej, zaciśniętej linii. Każdy człowiek postrzegał ich jako radosną i kochającą się mini-wspólnotę, ale ja czułam ciągle wzrastające napięcie. Z pewnością spieszyli się, na co wskazywały szybkie, duże kroki. Zamiast słyszeć słowa drugiej osoby, słyszeli tylko tykanie zegara. Czas. Nagli, jak bat, należy ciągle biec do przodu, aby uniknąć bolesnego uderzenia. Szkoda, że tylko w ich mniemaniu. Dla mnie warto jest się zatrzymać. A owa trzyosobowa rodzinka, jakich na tym świecie nie brakuje, zniknęła za rogiem. Jednak spokojnie, już znaleźli się godni następcy. Dla tego stada, które ciągle goni właśnie czas, charakterystyczny jest skupiony wyraz twarzy, ściągnięte policzki i jak już wyżej wspomniałam zaciśnięta linia ust. Czasami mam wrażenie, że za kilka tysięcy lat, za sprawą ewolucji, tak im zostanie. Ludzie stracą zdolność do rozmowy oraz komunikacji. Ja też nie należę do zbyt rozmownych, nie zaprzeczę, że trudno jest się ze mną dogadać, jednak pokuszę się chętnie o jakąś uwagę czy ostrą wymianę zdań.
   Tymczasem prowadząc ten zajmujący monolog, powoli zbliżałam się do domu. Biegiem pokonałam kilka dzielnic, wymijałam jednorodzinne domy, ogródki oraz miejscowe boiska bądź place, będąc coraz bliżej upragnionego azylu. Wreszcie znalazłam się na bardziej dzikich, odosobnionych terenach, w pobliżu jeziora. Skręciłam w lewo, żegnając ostatnie domostwo, którego gospodarze z lubością prowadzili stadninę koni. Uśmiechnęłam się na widok ukochanego lasu. Wkrótce zginęłam w ciemnozielonym gąszczu, pośród zarośli. Poczułam pod łapami przyjemny chłód. Delikatnie wilgotny mech, cień, szeleszczące szyszki, suche pnącza, które jeszcze nie zdążyły się odrodzić. Przeskoczyłam przez powalony pień jednego z chorych drzew. Jest i ono. Jezioro. Z daleka zobaczyłam odbijającą się w jego szmaragdowej tafli roślinność. Tym razem nie poświęciłam ani chwili, by podziwiać jego piękno, ponieważ chciałam się jak najszybciej znaleźć się w domu. W moim własnym domu, tylko w mojej przestrzeni. Powitała mnie buda, w której z łatwością zmieściłby się dog niemiecki. Wtem stanęłam wryta. Wyczułam zupełnie nieznajomy zapach... Ślady. Czyżby ktoś postanowił zadomowić się tam podczas mojej nieobecności? Całe trzy dni przebywałam w centrum, dowiadywałam się informacji o sforze, poza tym jako Posłaniec oraz Strateg wraz z Audrey pomagałyśmy Fado w pracy nad sojuszem z silną sforą, która niedawno przybyła do metropolii. Bałam się tego, co spotkam w środku budy. Co, jeśli ktoś zniszczył moje mieszkanko? A może po prostu spodobało mu się to wyścielone miękkimi swetrami lokum, ciepłe, chroniące od deszczu lub wichury, obite styropianem? Sama je znalazłam w środku lasu, lecz zamieszkałam tam dopiero upewniwszy się, iż jest opuszczone. Ostrożnie wkroczyłam do środka. Widok mnie totalnie zaskoczył. Nic nie było zniszczone, ba! Nawet ulepszone! Ktoś otulił ścianki fioletowym kocem i naniósł doń waty. Mimo to, bardzo przeszkadzała mi ta obca woń.
  Nie pozostawało mi nic innego, jak usadowić się na szpiczastym daszku i czekać na intruza.

<Makbet?>

Noel & Rocznica

Witajcie Pierwszego Dnia Maja!
Z bólem serca informuję, że niestety nasza była Moderatorka - Noel, która bardzo pomogła mi przy założenia bloga (gdyby nie jej tłumaczenia, nie wiem, jak wyglądałby opis miejsc w Lokalizacji), zdecydowała o odejściu. Wiadomo, coś się kończy, coś zaczyna, obowiązki, brak czasu, zmiany. Rozumiem Cię i mam nadzieję, iż jeszcze do nas wrócisz.
Tymczasem zachęcam do wzięcia udziału w Wyzwaniu. Jako iż Noel działała na Stanowisku Lekarza, jest ono wolne. W tej wyjątkowej sytuacji, osoba, która pierwsza napisze opowiadanie do Wiosennej Wyprawy, oczywiście jeśli zechce, będzie mogła je przejąć i mieć możliwość pracy na obu pozycjach.

Oprócz tego... dzisiaj obchodzimy piąty miesiąc działania bloga! Czas ten wprawdzie był przerwany poprzez kilka Zawieszeń, ale najważniejsze, że powróciliśmy! 
Dokładnie pięć miesięcy temu z okazji otwarcia, w Nowy Rok, wkleiłam do pierwszego posta poniższego gifa:
http://pixel.nymag.com/imgs/daily/vulture/2015/gifs/leo-toast-9.w529.h352.gif 
Niech Leonardo przyniesie nam szczęście, oby tak dalej! Wszystkiego Najlepszego, Kochani! :) 
Z tego malutkiego jubileuszu każdemu z Członków przyznaję 10 punktów w Dzienniczku Aktywności.
~ Fado/Paul

czwartek, 28 kwietnia 2016

Makbet

 Dobry wieczór! Tutaj wasza wiecznie nieobecna moderatorka. Przybywam z radosną nowiną - kończę wakacje, biorę się do pisania. :)

Oto Makbet - diabeł z anielskimi oczkami.

Dołączam tą nową postacią, ale informuję jednocześnie, iż nadal będę sterować Moną (wyzwanie, jak dla mnie!). Nie dokończę jednak jej poprzednich opowiadań. Przepraszam, brak chęci. :(

Od Crystal - Mimo wszystko

  Sprężyście wskoczyłam na grubą gałąź dębu, układającą się w poziomie. Z uśmiechem i przekąsem patrzyłam na stojącego tuż pod koroną psa - wlepiał we mnie stalowe, błękitne ślepia, czekając, aż się poruszę, by z nienawiścią, która u swych narodzin była tylko irytacją, głośno szczeknąć, uwalniając kaskady obrzydliwej śliny, wypływające z  wielkiego, biało-brązowego pyska.
- Jeszcze trochę i spowodujesz powódź. Ślinotok. To taka przypadłość zagrażająca innym poprzez śmiertelne obrzydzenie. Tak. Wyglądasz obrzydliwie i do tego jak mały kociak, którego nie może dosięgnąć miski mleka, stojącej na komodzie. - Powiedziałam, mimo wszystko odpuszczając sobie dalszą zabawę. O wiele lepszym zajęciem było w wygrzewanie się w coraz cieplejszym świetle słońca.
  Ułożyłam się wygodnie, opierając głowę o łapy, przymrużyłam też oczy. Wspaniale było czuć na całym ciele milutkie ciepło, pobudzające do życia każdą mikroskopijną komórkę. Słuchałam śpiewu ptaków, siedzących na pobliskich gałęziach. Bywałam na owym drzewie tak często, iż wiedziały, że spokojnie mogą zająć się śpiewem, ponieważ byłam na tyle zajęta sobą, aby nie fatygować się ich skróceniem życia. Co oznacza, że byłaby to chwila piękna zarówno dla mnie i jak dla tych wolnych istot, gdyby nie nagły płacz rozwydrzonego dziecka. Nastroszyłam sierść, po czym jęłam szukać wzrokiem, między ludźmi, źródła tego okropnego dźwięku. Jakiś pryszczaty nastolatek z plecakiem, amator-wagarowicz, wiecznie wgapiony telefon, choć teoretycznie nieszkodliwy. Wykluczony z listy nielubianych. Przeszłam zatem dalej. Dwie dziewczyny w sukienkach szczerzące się do aparatu; oto powstawały kolejne zdjęcia z serii Sztuczność to my. O, a tego chłopca znałam dobrze. Namiętnie wyrywał trawę wokół piaskownicy, aby następnie rzucać nią w przechodniów. Oj, jaka szkoda. Amator-wagarowicz, postanawiający zmienić lokalizację, dostał prosto w nos. Jednak to nic. Najgorsze było to, że wypuścił z rąk telefon, który zaś jako zabawkę pocieszającą potraktował ówcześnie goniący mnie pies, Ślinotok (tak  bardzo kocham przezywać wszystkich w myśli). Kolejna kępka trawy wraz z nieodzownymi jej towarzyszami, korzonkami, ubrudzonymi ziemią, wylądowała tym razem w sierści białego pudla.
- Och, nie! Ty bachorze! - właścicielka suczki targała młodego rozrabiakę za koszulkę polo, w wyniku czego wtem z letargu wybudziła się jego niania, przed momentem zaczytana w gazetę brukową.
Przyglądałam się z rozbawieniem temu ciągowi przyczyn i skutków, powoli przyzwyczajając wrażliwe uszy do hałasu. Analizowałam każdą postać, ubiór, twarz. Wśród nich samotnie i dumnie kroczył Fado, alfa Szlachetnych Serc.
- Hej, Szlachetne Serduszko! - krzyknęłam, a pies odwrócił się w moim kierunku.
- Witaj, Crystal. Dalej boli cię to, że ty szlachetna nie bywasz? - fuknął. - Dlaczego tak bardzo przeszkadza ci moja sfora? Zapewne dlatego, iż z tobą nikt nie chciałby się zadawać.
- Przeszkadza? Nie, skąd. Zastanawiam się jedynie, kto wymyślił tę naiwną nazwę.
- Spadaj. Twoja zazdrość nie zna granic. - Zaczął oddalać się. 
  A co jeśli Fado miał rację? Czy byłam aż tak zgryźliwa, aby większość nie chciała się ze mną zadawać? Zwykle powiedziałabym, że po prostu boją się, iż jestem inteligentniejsza, silniejsza psychicznie, że nie chcąc być gorsi, jako iż łatwo jest wyjść na prostaka w obecności wyrafinowanych jednostek.
- Zaczekaj - zeskoczyłam z drzewa - dołączam do was. Chcę być członkiem Szlachetnych Serc - wypaliłam. - I... I przepraszam cię. Nie powinnam była powiedzieć tego o naiwności. Pewnie nie nadaję się na Szlachetne Serduszko, jestem zbyt wredna i niedobra, ale chcę spróbować.
- To właśnie świadczy, o tym, że jesteś dobra. Potrafiłaś przyznać się do błędu i za to cię lubię - odpowiedział spokojnie. - Mimo wszystko cię lubię - swą wypowiedź uwieńczył śmiechem. - Mimo wszystko.

CDN.