niedziela, 1 maja 2016

CD. Crystal - Obcy

  Niebo pociemniało, zawitały na nim posępne chmury, niczym stado złowieszczych wron, zwiastujące rychłą ulewę, tudzież burzę; wszak nie zniechęciło to ludzi do bezdennego spacerowania po mieście. Niestety wiele z dwunożnych istot dawno straciło umiejętność rozmowy, toteż większa część tłumu paradoksalnie zdawała się maszerować w samotności - zajęci głośną muzyką płynącą ze słuchawek, pogrążeni gdzieś głęboko w otchłani własnych myśli. Absolutnie filozofowanie nie jest złe, ale jeśli mamy możliwość wymiany zdań, czy choćby luźnego, przyjacielskiego dialogu, wykorzystajmy to. Ze smutkiem przyglądałam się jednej z kilkudziesięciu rodzin, snujących się po ulicach Minneapolis pod przykrywką rodzinnego wyjścia. Mama, dziecko, tato, trzymający się za ręce, a jednak przez cały czas trzymający usta w wąskiej, zaciśniętej linii. Każdy człowiek postrzegał ich jako radosną i kochającą się mini-wspólnotę, ale ja czułam ciągle wzrastające napięcie. Z pewnością spieszyli się, na co wskazywały szybkie, duże kroki. Zamiast słyszeć słowa drugiej osoby, słyszeli tylko tykanie zegara. Czas. Nagli, jak bat, należy ciągle biec do przodu, aby uniknąć bolesnego uderzenia. Szkoda, że tylko w ich mniemaniu. Dla mnie warto jest się zatrzymać. A owa trzyosobowa rodzinka, jakich na tym świecie nie brakuje, zniknęła za rogiem. Jednak spokojnie, już znaleźli się godni następcy. Dla tego stada, które ciągle goni właśnie czas, charakterystyczny jest skupiony wyraz twarzy, ściągnięte policzki i jak już wyżej wspomniałam zaciśnięta linia ust. Czasami mam wrażenie, że za kilka tysięcy lat, za sprawą ewolucji, tak im zostanie. Ludzie stracą zdolność do rozmowy oraz komunikacji. Ja też nie należę do zbyt rozmownych, nie zaprzeczę, że trudno jest się ze mną dogadać, jednak pokuszę się chętnie o jakąś uwagę czy ostrą wymianę zdań.
   Tymczasem prowadząc ten zajmujący monolog, powoli zbliżałam się do domu. Biegiem pokonałam kilka dzielnic, wymijałam jednorodzinne domy, ogródki oraz miejscowe boiska bądź place, będąc coraz bliżej upragnionego azylu. Wreszcie znalazłam się na bardziej dzikich, odosobnionych terenach, w pobliżu jeziora. Skręciłam w lewo, żegnając ostatnie domostwo, którego gospodarze z lubością prowadzili stadninę koni. Uśmiechnęłam się na widok ukochanego lasu. Wkrótce zginęłam w ciemnozielonym gąszczu, pośród zarośli. Poczułam pod łapami przyjemny chłód. Delikatnie wilgotny mech, cień, szeleszczące szyszki, suche pnącza, które jeszcze nie zdążyły się odrodzić. Przeskoczyłam przez powalony pień jednego z chorych drzew. Jest i ono. Jezioro. Z daleka zobaczyłam odbijającą się w jego szmaragdowej tafli roślinność. Tym razem nie poświęciłam ani chwili, by podziwiać jego piękno, ponieważ chciałam się jak najszybciej znaleźć się w domu. W moim własnym domu, tylko w mojej przestrzeni. Powitała mnie buda, w której z łatwością zmieściłby się dog niemiecki. Wtem stanęłam wryta. Wyczułam zupełnie nieznajomy zapach... Ślady. Czyżby ktoś postanowił zadomowić się tam podczas mojej nieobecności? Całe trzy dni przebywałam w centrum, dowiadywałam się informacji o sforze, poza tym jako Posłaniec oraz Strateg wraz z Audrey pomagałyśmy Fado w pracy nad sojuszem z silną sforą, która niedawno przybyła do metropolii. Bałam się tego, co spotkam w środku budy. Co, jeśli ktoś zniszczył moje mieszkanko? A może po prostu spodobało mu się to wyścielone miękkimi swetrami lokum, ciepłe, chroniące od deszczu lub wichury, obite styropianem? Sama je znalazłam w środku lasu, lecz zamieszkałam tam dopiero upewniwszy się, iż jest opuszczone. Ostrożnie wkroczyłam do środka. Widok mnie totalnie zaskoczył. Nic nie było zniszczone, ba! Nawet ulepszone! Ktoś otulił ścianki fioletowym kocem i naniósł doń waty. Mimo to, bardzo przeszkadzała mi ta obca woń.
  Nie pozostawało mi nic innego, jak usadowić się na szpiczastym daszku i czekać na intruza.

<Makbet?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz