To był normalny poranek. Dopiero przeprowadziłam się do tego
miasta i postanowiłam, że gdy tylko zjem śniadanie wybiorę się do niego.
Wiec zrobiłam sobie stos naleśników z syropem które pochłonęłam w
kilka chwil, po czym pobiegłam do pokoju. Ubierając się i czesząc włosy
myślałam o suczce golden retrivera. Roxis - niesamowita suczka, z którą
zżyłam się bezgranicznie. Chodziłam do tej knajpy tylko ze względu na
nią. I tak mijały dni. Spędzałam je na poznawaniu okolicy, a wieczorami
patrzyłam na psy i ich właścicieli.
Pewnego dnia, obudziłam się z
wielkim poczuciem winy. Nawet nie zauważyłam, jak już ubrana i uczesana,
wypadłam na dwór, gdzie szalała ulewa. Dotarłam do ostatniego zakrętu i
zobaczyłam ją. Zobaczyłam, jak leży przed knajpą; brudna i mokra obok
pełnej miski, z której, jak wnioskowałam, nic nie ruszyła. Była wychudzona,
a jej oczy były zamknięte.
- Roxi! Roxi!- mój krzyk rozniósł się po chodniku, a suczka gwałtownie poderwała łeb do góry.
Zanim się obejrzałam, Roxis była w moich ramionach. Nie
interesowało mnie to że jest mokra i brudna. Była tu, przy mnie. A ja
byłam przy niej. Ruszyłam w kierunku, drzwi do knajpy a suczka ruszyła
za mną i machała ogonem.
- Witam, proszę pana- podeszłam do właściciela knajpy - czy ta suczka ma właściciela?
- Nie, jej właściciele wyjechali. Biedactwo zostało samo, jak palec -
pokręcił w smutku głową, po czym dodał - zaopiekowałem się nią, gdy
przyszła pod moje drzwi.
Zamyśliłam się na chwilkę, drapiąc jedzącą w tej chwili Roxi za uchem.
- Ile pan za nią chce?
- Proszę brać ją za darmo, nie jest to moja własność. A z panią będzie jej na pewno lepiej.
Takim sposobem, zdobyłam najlepszą przyjaciółkę. Teraz już nie będę sama.