Biegałem po parku. Evan siedział na ławce i czytał gazetę. W
pewnym momencie zauważyłem ruch po drugiej stronie krzaków. Nagle przed
mój nos wyskoczyła wiewiórka. Przydreptałem do Eva, a gdy kucnął aby
przypiąć mi smycz zarzuciłem mu łapy na ramiona. A jako że jestem dużym,
ciężkim psem powaliłem go na ziemię. Evan cały czerwony na twarzy, od
śmiechu drapał mnie za uchem, po brzuchu aż w końcu przewrócił mnie.
- Oj Dex, dlaczego zawsze musisz mnie przewrócić, i w rezultacie
ubrudzić mi kurtkę? - zerknął na zegarek, po czym westchnął głęboko - Chodź,
musimy przygotować się do przeprowadzki. Będę tęsknił za Seattle a ty
przyjacielu?
Zamerdałem ogonem, na znak że również będę tęsknił. Choć,
mieszkaliśmy tu tylko tymczasowo wiedziałem że Evan naprawdę pokochał to
miejsce. Ja również.
Moja czarna, smycz została zapięta o obrożę a ja prowadząc Evana
przez kręte, ścieżki największego parku w Seattle nie mogłem się doczekać
powrotu do Minneapolis.
Po godzinie, byliśmy już w wynajmowanym mieszkaniu. Evan pakował,
swoje rzeczy. Całkiem sporo walizek się zebrało przez ten rok. Czekałem
przed drzwiami, aż mój przyjaciel zbierze się ze swoimi walizkami. Idąc
na dworzec kolejowy, rozglądałem się ciekawski a Evan co chwilę się
potykał.
- Widzisz mój drogi, psi przyjacielu? Czas wracać do domu, i tym
razem na stałe. Przez kolejne dwa lata nie mam zamiaru zabierać cię od
przyjaciół z Minnapolis.
Zaszczekałem, radośnie podskakując. Kilkoro ludzi obejrzało się.
To dość dziwny widok, psa rasy Husky w Seattle. Jadąc pociągiem facet,
ciągle się mi przyglądał. Położyłem łeb, na łapach i obserwowałem
mężczyznę. Gdy dostrzegł moje spojrzenie podszedł, i na oczach
wszystkich pasażerów kopnął mnie w łeb. Odsłoniłem zęby, ale się na
niego nie rzuciłem.
- Ej! Panie, jakim prawem kopie pan mojego psa! - Evan stał
naprzeciwko mężczyzny, a gdy na nich patrzyłem zauważyłem że Ev jest
wyższy o dwie głowy od mężczyzny który mnie kopnął.
- Nie ma tu miejsca dla pańskiego psa. - IOdparł zimno mężczyzna.
- Ale to nie oznacza, że może go pan kopać. Choć Dex, idziemy
- złapał mnie za smycz, a że był bardzo zdenerwowany szarpnął trochę za
mocno.
Po około trzech, czterech godzinach, byliśmy już w swoim mieszkaniu.
- Eh..nie ma to jak w domu, co Dex?
Znów radośnie pomerdałem ogonem, a Evan przytulił mnie a potem
poszedł do swojego gabinetu. Wskoczyłem na kanapę i oparłem się, łapami o
parapet. Głośno zawyłem, a po chwili odpowiedziało mi wycie jednego z
moich przyjaciół.
*(Ktoś ze Sfory?*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz