niedziela, 3 stycznia 2016

Od Audrey

  Ten dzień miał stać się najlepszym dniem mojego życia i to nie dlatego, że widziałam swój pierwszy śnieg w życiu.
  Delikatne płatki białego puchu zlatywały wirując hipnotyzująco z szarawego nieba. Lekko uchylony balkon owiewał moje leżące na parkiecie ciało. Biała sierść melancholijnie poruszała się w górę i w dół, uderzana przez lekki zimny wiaterek i ciepłe powietrze płynące z kaloryferów. Bloki, a raczej tutaj w Ameryce, mieszkania były wspaniałym miejscem dla ludzi, którzy są zbyt zapracowani na prowadzenie własnego domu. Wszystko się ma na miejscu, a najbliższy sklep nawet ten zoologiczny znajduje się kilkanaście metrów od budynku. Tutaj zawsze jest ciepło chociaż mieszkania są naprawdę małe, na zewnątrz czy na klatce schodowej można spotkać dzieci i inne zwierzęta ale także dorosłych czy młodzież. Takie mieszkanie zaspokaja potrzeby przeciętnego człowieka ale nie psa - zwłaszcza takiego jak ja. Byle wycie, byle szczęknięcie, byle bieganie po domu może wzbudzić zainteresowanie sąsiadów. Niekiedy krzyczą i straszą, a kiedy patrzysz się na nich błagalnym wzrokiem zawsze odpuszczają. Niektóre matki mieszkające tu lub odwiedzające przyjaciółki z dziećmi, zachowywały się jakby na ich drodze nie stał pies a niedźwiedź. Widząc mnie od razu krzyczały, wzywały pomoc a dwa razy nawet mi się oberwało. Ale skoro Inez czuje się tu dobrze to i ja się do niej dostosuję. Przecież dom jest tam gdzie mam swoje serce!
   Podniosłam się do góry uderzając przez przypadek w małą choinkę przyozdobioną skromnie w plastikowe niebieskie bombki. Drzewko zawirowało i uderzyło w ziemię uwalniając z haczyka jedną z niebieskich kul. Potoczyła się ona powoli w stronę wytartej, starej kanapy. Od razu zerwałam się do biegu i zatrzymałam ją łapą. Po chwili mordowania się z nią wylądowała ona w moim pysku. Dumnie uniosłam głowę i pobiegłam w stronę drzwi na przeciwko. Przede mną malował się czerwony, niewielki pokoik. W małym pomieszczeniu zmieściło się tylko małe biurko, na którego blacie spoczywały stosy kartek, biała szafa, której zawartość leżała na pufie w kształcie ogromnej purpurowej maliny oraz łóżko, w którym spała moja pani i... wydaje mi się, że mój nowy pan.
Inez i James, bo tak miał na imię wysoki szatyn o (jak twierdziła dziewczynę) nieziemskim uśmiechu, spotykali się już jakieś pół roku i spędzali ze sobą wolne połacie czasu. Skoczyłam na łóżko prawie wywracając się na ciało chłopaka, na którego twarzy spoczywała delikatna dłoń Inez. Nachyliłam się nad nią i upuściłam bombkę tuż na jej twarz. Skrzywiła się nagle i pomachała przed moim pyskiem ręką próbując odgonić sprawcę czynu. Obróciła się powoli na bok wtulając głowę w bok chłopaka. Cicho popiskiwałam chcąc zwrócić na siebie uwagę, jednak gdy to nie pomogło zaczęłam po nich skakać. Kręciłam się wkoło, ciągnęłam za kołdrę aż w końcu usiadłam i głośno zawyłam. Obydwoje ku mojej uciesze otworzyło oczy.
***
Zapach jajecznicy kusił mój węch. Krążyłam obok Inez ubranej w krótkie spodenki i przydużą bluzkę robiącą za piżamę. Wydałam z siebie niecierpliwy pomruk domagając się jedzenia, a gdy usłyszałam głośne "Poczekaj chwilę, Śnieżynko!". Usiadłam powoli na ziemi tuż w progu drzwi. Za sobą poczułam obecność chłopaka. Stanął za mną i poklepał mnie po głowie, a ja wpatrywałam się swoimi niebieskimi oczami w jego szary krawat.
- A gdzie buzi? - zapytał głośno.
- No już, już! - Inez odłożyła patelnię na bok i podeszła do mężczyzny podarowując mu pocałunek w usta.
Wydawał się taki długi, a mój brzuch burczał i nie dawał spokoju. Wyskoczyłam w górę opierając się łapami o ich ciała i wesoło zaszczekałam machając bialutkim ogonkiem.
   Po kilku minutach dostałam na śniadanie psią karmę, chleb z masłem i pół patelni napełnioną jajecznicą. Codziennie jak oraz Inez spędzałyśmy ranek na spacerze i kawie w kawiarence prowadzonej przez jej przyjaciółkę pochodzącą chyba z Japonii. Otworzyła tutaj dosyć nietypową restaurację, a raczej kawiarenkę, w której zamiast kelnerek ludziom usługiwały panie w strojach podobnych do ubrań typowych pokojówek. Miejsce to było bardzo lubiane i dobrze się przyjęło. Tu pracowała właśnie moja Inez, a ja byłam chyba główną atrakcją lokalu. Inne pracownice zakładały mi muszkę w groszki i witałam gości i dzieci przebywające tutaj wraz z rodzicami. Inez powiadała, że obie pracujemy na swoje utrzymanie. A ja byłam dumna, że mogłam jej pomóc nawet w taki sposób.
   Mróz szczypał w policzki, a ja ciągnęłam swoją panią ze wszystkich sił po ulicy. Co z tego, że szelki wbijały się w moją skórę - teraz byłam psem pociągowym i musiałam dostarczyć ładunek, w tym wypadku dziewczynę, na miejsce. Stanęłyśmy na przejściu dla pieszych i korzystając z okazji, że było czerwone światło, Inez poprawiła bordową czapkę. Ja natomiast rozglądałam się szukając znajomych dziobów bądź pyszczków. Mój wzrok został przykuty przez sylwetkę psa idącą wraz z jakimś mężczyzną na smyczy. Jego ogon poruszał się wesoło w obydwie strony, a ja naprawdę chciałam się przywitać. Pociągnęłam nagle dziewczynę, która przez swój brak siły nie potrafiła mnie zatrzymać.
- Audrey! AU-AUDREY! No co dziewczyno w cie-biee wstąpiłooo...
   Wyrwałam się jej i końskim kłusem pobiegłam w stronę nieznajomych. Niewysoka Inez krzyknęła jeszcze za mną i pobiegła w moją stronę.

<Fado? Masz ochotę mi odpisać ;)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz