- Jestem Nora. Miło mi. - Z grzeczności wymusiłam uśmiech. Zastanawiałam
się tylko, czy można by było nazwać to uśmiechem... Raczej nie. Nie
zważając na prośbę Fado dalej trzymałam w pysku klopsika i go
przeżuwałam.
- Robisz mi tylko na nerwy, czy jesteś aż tak głodna? - Tutaj samiec był już lekko podenerwowany.
- Głodna jestem, a nie chcę robić problemu swoim pobytem w twoim domu.
To masz w końcu tego właściciela? - Domyślałam się, że jest nieobecny.
Nawet nie dostrzegłam, kiedy zaczęłam podążać za prowadzącym gdzieś mnie
Fado.
- Mam. Jest nieobecny. - Postanowiłam nie kontynuować rozmowy i reszta
drogi była milcząca. Zaglądałam do okien otaczających nas domów.
Przeważnie zastawałam ludzi siedzących pod kocami na fotelu, pijących
herbatę i czytających gazetę. Nie rzadko zdarzało się, że swe oczy mieli
wlepione w ekran telewizora. Po drugiej stronie ulicy dzieci bawiły się
śniegiem, za którym nie przepadam. Niektóre wskazywały na nas palcem i
spoglądały na nas, póki nie zniknęliśmy im z horyzontu. Wciskaliśmy się
wśród ludzkie nogi, te istoty nawet nie zauważyły, że pod nimi włóczy
się pies! Ludzie ciągle się gdzieś śpieszą. Nie rozumiem ich. Fado
gwałtownie skręcił i zaprowadził mnie pod klapkę dla psów.
- Wchodź pierwsza. - Miałam ten dreszczyk emocji. Nie wchodziłam do domu
już... Dość długo. Było to na swój sposób ekscytujące. Jako wygłodniały
labrador wyczułam z daleka zapach wyśmienitej karmy, której nie jadłam
od czasu, gdy Harper wyjechała. Jednak nie chciałam się tu zbytnio
rządzić, w końcu samiec chce tylko poczęstować mnie karmą. Weszłam do
obszernego przedpokoju i wkroczyłam na przyjemny, miękki dywan. Chciałam
się w nim wprost wytarzać, ale wiedziałam, że nie wypada. Ujrzałam na
półce zdjęcie młodego mężczyzny.
- To twój pan, prawda? Lub jego bliski.
- Tak, to rzeczywiście mój właściciel, Paul. Chodź, zaprowadzę cię do kuchni.
- Nie mały masz ten dom. - Harper mieszkała w małym bloku, więc nie byłam przyzwyczajona bywać w tak dużych pomieszczeniach.
- Być może, ale bez przesady. - Chwalipiętą to on nie jest. Niepewnie
podeszłam do wielkiej, niebieskiej miski i obwąchałam dokładnie karmę.
Może i jest to ciut dziwne, ale każdy rozsądny pies nie je niczego od
razu z obcej miski. Czemu w tym przypadku miałoby być inaczej?
- Masz jakieś wątpliwości? - Zapytał Fado ze stłumionym śmiechem.
- Teraz nie. - Również się zaśmiałam, ale tylko cicho, bo jednak dla
mnie było to bardziej na poważnie. Zaczęłam nabierać do pyska małe, a
później coraz większe ilości karmy. Nie zjadłam całego, ale zdecydowanie
się nasyciłam. Przez chwilę zastanowiłam się, czy jeszcze spotkam Fado.
"Raczej tak. Młody, ale cwany."
- Dziękuję za poczęstunek i będę się zbierać.
- Również dziękuję. - Nie tylko jest skromny, wychowany też. Nic
dziwnego, jak się mieszkało w domu... ja też mieszkałam, ale to zupełnie
co innego. Odprowadził mnie do wyjścia i wyszłam przez klapkę. Różnica
temperatur była dość duża, brakowało mi ciepłego, miłego kocyka. Lecz
jako labrador oraz pies ulicy, nie powinnam martwić się takimi rzeczami.
Przeszłam przez ulicę i przeszłam przez bramę parku. Ukryłam się w
krzakach. Próbowałam przez chwilę łapać płatki śniegu, ale zaraz moje
powieki obniżyły się. Zasnęłam.
Obudziłam się... można powiedzieć rano. Wczesnym rankiem. Było jeszcze
ciemno, więc postanowiłam pobyć w krzakach. Jednakże nie spędzając
leniwie tego czasu, lecz obmyślić, gdzie i co mogę robić. Pochwalę się,
że dość dobrze znam lokalizacje z niebrzydkimi widokami. W końcu
stwierdziłam, że spędzę czas "na mieście". Powłóczę się, nie mam nic
innego do roboty. Tym razem tłok był mniejszy, było zdecydowanie zimniej
niż wczoraj. Zresztą kto by chodził po ulicy w taką pogodę i w tę porę.
Ujrzałam coś jasnego, coś wyróżniającego się na tle tych wszystkich o
tej porze ponurych, ciemnych pomieszczeń. Sprawdziłam, czy nic nie
jechało i przebiegłam przez ulicę, sprawdzić, z czym miałam przyjemność,
lub nie, się spotkać. Zauważyłam jednak psa. Zastanawiam się tylko,
czemu w ostatnim czasie spotykam co chwila nowe osoby, a właściwie psy.
Postanowiłam się odezwać pierwsza i tym razem przyjaźnie, nie chciałam
powtórzyć początkowej sytuacji, jak było to w przypadku Fado.
- Cześć, co robisz o tej porze tutaj? - Nadałam mojemu głosowi
przyjazny, trochę zabawny akcent, by nie brzmiało to tak, jakbym chciała
go stąd wygonić. Pies odezwał się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz