Roseville, Roseville... Szybko skojarzyłam położenie ulicy. Wryłam
łapami w wyraźną plamę śniegu na chodniku i stałam tak dłuższą chwilę
wpatrując się w oddalające się ciało nowo poznanego psa.
- O co ci chodzi, Audrey? Zachowuj się albo kaganiec i kolczatka - Inez
postraszyła mnie tym swoim groźnym tonem i pociągnęła mnie w stronę
zebry.
Nie chciałam jej sprawić przykrości ani zawodu ale naprawdę chciałam się
przywitać z nieznajomym. Dodatkowo miał też wyglądającego przyzwoicie
pana.
James nie nadaje się na partnerkę mojej Inez. Kiedyś podsłuchałam jego
namiętną rozmowę z jakąś kobietą i to na pewno nie była jego matka... I
czasem też dziwnie pachnie. Kotami, słodkimi perfumami (Inez takich nie
używa) i pieczenią. Chyba muszę coś z tym zrobić...
* * *
W kawiarence pachniało naleśnikami, kochaną czekoladą, kawą i różnego
rodzaju herbatami. Usadowiłam się na moim stałym siedzisku na małej
scenie tuż pod oknem. Chisato załatwiła specjalnie dla mnie wspaniałe
różowe posłanie ze sztucznego eko futerka. Z rana rzadko kto zostawał w
kawiarence na dłużej niż piętnaście minut gdyż wszyscy rano spieszyli
się do pracy. Niebo przedtem lekko niebieskie, teraz wydobywało ze
swojego lica ogromne puchate płatki śniegu melancholijnie opadające
coraz to w dół. Zgniecione pod nogami przechodniów traciły swój
niepowtarzalny wzór. Popatrzyłam się smętnie przez okno. Samochody
śmigały w te i wewte wprawiając miękki i suchy śnieg w drgania na ulicy i
chodniku. Dzień zapowiadał się nadzwyczajnie nudnie więc korzystając z
okazji, że nie ma nikogo na tej małej hali wymknęłam się przez drzwi
zaplecza na zewnątrz. Śnieg uderzył od razu w moją sierść i pysk
wprawiając mnie w lekkie zadygotanie z zimna. Ruszyłam wdzięcznie
chodnikiem trzymając głowę przy ziemi i wyłapując zapachy miasta. Kiedy
jednak wyczułam, że pogoda jeszcze bardziej się popsuje ruszyłam pół
kłusem w stronę dobrze znanej mi ulicy. Niedaleko Roseville znajdował
się uniwersytet, w którym uczyła się Inez toteż bardzo często
odwiedzałam to miejsce podróżując ulicą i mijając kamienice i małe
domki oraz bliźniaki. W pewnym momencie zawiał wiatr i kilku ludzi
idących przede mną rozpierzchło się we wszystkie strony, szukając
schronienia przed nawałnicą w przypadkowych budynkach sklepowych. Ja
jednak nie miałam czasu na odpoczynek. Jako pół husky pół kundlo łajka
miałam wyśmienite warunki do życia. No może nie do końca.
Moja podróż do domu numer dziewięć się nieco wydłużyła. Wiatr w tym
czasie zelżał nieco ale opad śniegu się znacznie nasilił. Zeskoczyłam z
pełnego śniegu chodnika na odśnieżoną jezdnię gdy o mały włos nie
przejechał mnie pewien wariat w małym samochodziku. Mimo iż szłam
poboczem zatrzymał się swoim niewielkim czarnym wanem tuż przede mną i
zatrąbił kilka razy krzycząc typowe "zjeżdżaj z drogi, psie!". Przynajmniej nie użył kundlu, a to już coś...
Numerki 9 i 6 było do siebie niezwykle podobne chociaż znajdowały się po
dwóch stronach wąskiej ulicy. Przymrużyłam oczy wpatrując się na
podobne domy jednorodzinne, a raczej na tabliczkę z numerem.
- Dziewięć czy sześć? Które to, które? - mruknęłam cicho.
Śnieg przykleił się do mojego białego pyska tworząc niewielkie grudki.
Trochę przemarzłam, a ludzkie cyferki w ogóle nie przypadły mi do gustu.
Usiadłam na ziemi zrezygnowana gdy nagle pomyślałam, że zrobię to co
robię najlepiej - zawyję! Uniosłam głowę do góry przymykając powieki tak
by śnieg nie bił mnie po oczach. Z mojego gardła wydał się długi, lekko
zachrypnięty głos prawdziwego wilka z lasu. A przynajmniej taki jak
sobie wyobrażałam... Wycie i szczekanie na przemian na pewno zwróciło
uwagę nowo poznanego psa, którego zapach gdzieś tutaj się panoszył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz