piątek, 8 stycznia 2016

Od Audrey - CD opow. Fado

  Roseville, Roseville... Szybko skojarzyłam położenie ulicy. Wryłam łapami w wyraźną plamę śniegu na chodniku i stałam tak dłuższą chwilę wpatrując się w oddalające się ciało nowo poznanego psa.
- O co ci chodzi, Audrey? Zachowuj się albo kaganiec i kolczatka - Inez postraszyła mnie tym swoim groźnym tonem i pociągnęła mnie w stronę zebry.
Nie chciałam jej sprawić przykrości ani zawodu ale naprawdę chciałam się przywitać z nieznajomym. Dodatkowo miał też wyglądającego przyzwoicie pana.
James nie nadaje się na partnerkę mojej Inez. Kiedyś podsłuchałam jego namiętną rozmowę z jakąś kobietą i to na pewno nie była jego matka... I czasem też dziwnie pachnie. Kotami, słodkimi perfumami (Inez takich nie używa) i pieczenią. Chyba muszę coś z tym zrobić...

*        *        *

  W kawiarence pachniało naleśnikami, kochaną czekoladą, kawą i różnego rodzaju herbatami. Usadowiłam się na moim stałym siedzisku na małej scenie tuż pod oknem. Chisato załatwiła specjalnie dla mnie wspaniałe różowe posłanie ze sztucznego eko futerka. Z rana rzadko kto zostawał w kawiarence na dłużej niż piętnaście minut gdyż wszyscy rano spieszyli się do pracy. Niebo przedtem lekko niebieskie, teraz wydobywało ze swojego lica ogromne puchate płatki śniegu melancholijnie opadające coraz to w dół. Zgniecione pod nogami przechodniów traciły swój niepowtarzalny wzór. Popatrzyłam się smętnie przez okno. Samochody śmigały w te i wewte wprawiając miękki i suchy śnieg w drgania na ulicy i chodniku. Dzień zapowiadał się nadzwyczajnie nudnie więc korzystając z okazji, że nie ma nikogo na tej małej hali wymknęłam się przez drzwi zaplecza na zewnątrz. Śnieg uderzył od razu w moją sierść i pysk wprawiając mnie w lekkie zadygotanie z zimna. Ruszyłam wdzięcznie chodnikiem trzymając głowę przy ziemi i wyłapując zapachy miasta. Kiedy jednak wyczułam, że pogoda jeszcze bardziej się popsuje ruszyłam pół kłusem w stronę dobrze znanej mi ulicy. Niedaleko Roseville znajdował się uniwersytet, w którym uczyła się Inez toteż bardzo często odwiedzałam to miejsce podróżując ulicą i mijając kamienice i małe domki oraz bliźniaki. W pewnym momencie zawiał wiatr i kilku ludzi idących przede mną rozpierzchło się we wszystkie strony, szukając schronienia przed nawałnicą w przypadkowych budynkach sklepowych. Ja jednak nie miałam czasu na odpoczynek. Jako pół husky pół kundlo łajka miałam wyśmienite warunki do życia. No może nie do końca.
  Moja podróż do domu numer dziewięć się nieco wydłużyła. Wiatr w tym czasie zelżał nieco ale opad śniegu się znacznie nasilił. Zeskoczyłam z pełnego śniegu chodnika na odśnieżoną jezdnię gdy o mały włos nie przejechał mnie pewien wariat w małym samochodziku. Mimo iż szłam poboczem zatrzymał się swoim niewielkim czarnym wanem tuż przede mną i zatrąbił kilka razy krzycząc typowe "zjeżdżaj z drogi, psie!". Przynajmniej nie użył kundlu, a to już coś...
Numerki 9 i 6 było do siebie niezwykle podobne chociaż znajdowały się po dwóch stronach wąskiej ulicy. Przymrużyłam oczy wpatrując się na podobne domy jednorodzinne, a raczej na tabliczkę z numerem.
- Dziewięć czy sześć? Które to, które? - mruknęłam cicho.
Śnieg przykleił się do mojego białego pyska tworząc niewielkie grudki. Trochę przemarzłam, a ludzkie cyferki w ogóle nie przypadły mi do gustu.
  Usiadłam na ziemi zrezygnowana gdy nagle pomyślałam, że zrobię to co robię najlepiej - zawyję! Uniosłam głowę do góry przymykając powieki tak by śnieg nie bił mnie po oczach. Z mojego gardła wydał się długi, lekko zachrypnięty głos prawdziwego wilka z lasu. A przynajmniej taki jak sobie wyobrażałam... Wycie i szczekanie na przemian na pewno zwróciło uwagę nowo poznanego psa, którego zapach gdzieś tutaj się panoszył.


<Fado?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz