niedziela, 24 stycznia 2016

Od Fado - CD. opow. Mony

  Zapadłem w długi, kamienny sen, po upiornej nocy i nadmiarze wrażeń. Leżałem długo w jednej pozycji, dlatego zdrętwiały mi łapy. Obudziłem się w połowie drogi do domu. Było zimne, styczniowe popołudnie, jedno z tych pełnych ostrych promieni słońca. Wielka, żółta twarz świeciła nad nami blado, niby gasząca się powoli żarówka, którą gospodarze, wiosną wymienią na żarliwą, dającą wiele światła lampę. Paul poinformował mnie, że zbliżamy się do stacji benzynowej, co oznacza postój. Wyskoczyłem z samochodu, rozprostowując kończyny. Masa świeżego powietrza mocno uderzyła mnie w pysk. Poczułem nagłe orzeźwienie i przypływ energii. Byłem wspaniale wypoczęty! Po raz kolejny doznałem zbawiennych skutków snu oraz pokrzepiającego posiłku. Gotów do dalszych wyzwań, okrążyłem plac radosnym biegiem, a skończywszy, merdając ogonem, łasiłem się do kolan Paula. Jak dobrze było znowu go mieć... Uczucie nikłości, straty czy samotności odleciało nad razem, wraz ze znalezieniem mojego właściciela.
- Hej, Fado! Już, już, spokój. Czekaj tutaj grzecznie, pójdę po kawę. - Uśmiechnął się, wiedząc, co potrafię czasem nabroić.
  Krążyłem znudzony po okolicy. Starałem się poruszać powoli, aby zajęło mi to jak najwięcej czasu - czekanie w napięciu na Paula, zawsze mi się dłużyło. Po kilku minutach marszu, przysiadłem w cieniu starych beczek po paliwie. Odór okropnie drażnił moje nozdrza, lecz musiałem to wytrzymać. Na parking zajechała ciężarówka.Wysiadł z niej przygruby, łysy kierowca o zapadniętych oczach i sinymi worami pod nimi. Wąska linia ust układała się melancholijnie, jakby każdy dzień był dla niego przykrą, nieciekawą rutyną. Ociężałymi ruchami znalazł się w środku. Umożliwiło mi to rozpoczęcie penetrowania auta, które od samego początku wzbudziło moją ciekawość. Niezwykle ostrożnie, wszystko doskonale wyważając, a także planując kolejne kroki, przemieszczałem się coraz bliżej. Sprężyście wskoczyłem do wnętrza wielkiej maszyny, zbudowanej, można by pomyśleć, małymi, słabymi ludzkimi dłońmi. Każdy element dopracowany, dopięty na ostatni guzik, tak, by nikomu nie stała się krzywda, kiedy będzie go używać. Nie pasowało mi tylko jedno; kolorystyka wykonania; gama szarości, czerni oraz brązów. Zdecydowanie bardziej wolałem pstrokate, wesołe dzieła ludzi. Wnosiły do życia energię, samozadowolenie, a nie tylko smutek.
To, co zobaczyłem we wnętrzu pojazdu, nie zdziwiło mnie. Trzy ściany, wykonane z prostej, brunatnej płachty, kartonowe pudła po bokach, różne rzeczy osobiste pana, który jeździł tym szkaradztwem oraz skrzypiąca podłoga. Jeden z kątów, najbardziej odległy od wejścia, zdawał się mroczny, ciemny, owiany rąbkiem tajemnicy, jakby to jego najdotkliwiej dotknął ząb czasu.
  Węszyłem starannie, jak przystało na psa o ciekawskiej naturze. Pragnąłem poczuć to miejsce, odkryć jego historie czy opowiastki. Tak, ta typowo błaha rzecz mnie zainteresowała. Nie wiedzieć czemu, czasem gnębią nas niektóre sprawy tak mocno, że nie możemy oderwać się od swoistego, dziwacznego śledztwa. Zagłębiamy się w to bardziej, aż w końcu coś staje się jasne. Wtedy właśnie pukamy się w głowę, jakim cudem na to wcześniej nie wpadliśmy. Mnie ciągle nagabywało jedno; skąd pojawił się tam zapach czworonoga? Znałem go z pewnością, choć wiedziałem, że nie miałem z ową wonią styczności wiele razy. Obszedłem każdy zakątek samochodu, ale na deser zostawiłem tylko jeden - wyżej wspomniany, ciemny, zniszczony kąt. Cicho, niby na polowaniu, bądź szalenie ważnej misji, zbliżałem się tam. Zapach któregoś z moich pobratymców był coraz silniejszy. Będąc już dostatecznie blisko, moim oczom ukazał się największy z dotychczas widzianych, jasno-brązowy karton. Obwąchałem go, a później lekko przesunąłem.Usłyszałem szuranie, jakby ktoś przesunął coś po ziemi. Powtórzyłem ówczesny czyn. Po nim pojawił się dokładnie taki sam dźwięk. Pewny siebie odrzuciłem pudło i... oniemiałem!
- Mona! - wykrzyknąłem zdziwiony.
- To ja - ponuro odpowiedziała suczka. - Witaj ponownie - tym razem zdobyła się na suchą uprzejmość.
  Nagle usłyszeliśmy, że ktoś otwiera i zamyka drzwi. Klapa ciężarówki szybko, automatycznie zsuwała się na dół, by już po chwili sprytnie zamknąć nas w potrzasku.
- Szybko! - Mona pociągnęła mnie za sobą, zachowując trzeźwość umysłu. Wyskoczyliśmy w ostatniej chwili przez niewielką szparę!
- Dzięki, gdyby...
- Nie ma za co, każdy by tak postąpił. Słuchaj, Fado, ja... - przerwał jej Paul, który oblany kawą i podenerwowany, opuścił stację.
- Ech... Nie dość, że jakaś mało zorientowana tym, co się dookoła niej dzieje kobieta, oblała mnie gorącą kawą, to jeszcze musiałem czekać, aż załatwią sprawę z jakimś facetem, który nie zapłacił! - powiedział twardo. - O, a widzę, że sobie znalazłeś towarzystwo, kiedy mnie nie było - zmienił ton.
Uśmiechnąłem się zawstydzony. Kątem oka zauważyłem wąski, intensywnie-czerwony strumień krwi, płynący po betonie obok.
- O, nie! Twoja łapa! Rana się odnowiła...- spanikowałem, zwracając się do koleżanki.
- Czyżby wizyta u weterynarza? - mój właściciel mrugnął do mnie, zauważając to samo zjawisko.


<Mona?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz