sobota, 23 stycznia 2016

Od Mony

 Poniedziałek. Popołudnie. Centrum.
 W naczyniach krwionośnych metropolii bez ustanku krążyły w ściśle określonym porządku składniki płynu ustrojowego. Auta płynęły po szarym asfalcie, który w niektórych odcinkach stanowił również trasę dla żółto-niebieskich tramwajów; po chodnikach pędzili ludzie, piesi lub rowerzyści. Mało kto przystawał, każda krwinka biegła do jakiegoś punktu w mieście, utrzymując przy życiu ruch i zgiełk. Tym właśnie żywiła się bestia, Minneapolis, która wszczepiła w umysły mieszkańców irracjonalny lęk przed upływem czasu. Większość dwunogów ceniła bardzo godziny, liczyła mijające sekundy na straty bądź też zyski. Zegar panował nad rozkładem dnia, wydając co sekunda niepokojące cyknięcia, które zmuszały do pośpiechu.
 Jak dobrze, że nie jestem człowiekiem.
 Murawa, wyścielająca jeden z licznych parków miasta, błyszczała jasnym słońcem. Idealnie zielona, przypominała uchwyty do czajników, które wytwarzane masowo w fabrykach tylko próbowały skopiować piękny, naturalny kolor trawy szumiącej na łące. Cztery, równe kawałki "terenu zielonego", oddzielone brukowanym chodnikiem, tworzyły kwadrat. Każda ćwiartka posiadała drzewa, iglaste i liściaste, które raczyły gości parku przyjemnym w ten gorący dzień cieniem, a także dawały ludziom poczucie łączności z naturą. Dziwne, że człowiek, stworzenie ustawicznie niszczące przyrodę, tak bardzo łaknie jej obecności. W środku figury kilka otworków wypluwało w powietrze nicie szklistej wody, ku euforii dzieciaków moczących bez pohamowania całe ubrania. Tylko młode potrafiły znajdować radość w takich drobiazgach, potrafiły w pełni korzystać z chwili. Dorośli nie chcieli się ochlapywać, ale mimo to, patrzyli na zabawy w wodzie z uśmiechem zadowolenia.
 Środek Minneapolis, jak ja tu dotarłam?
 Nowe miejsce wciąż skrywało mnóstwo białych, nieodkrytych plam. Setki dróg mieszały w głowie, utrudniały zapamiętywanie. Wybierając się rankiem na spacer, miałam nadzieję na odnalezienie jakiegoś cichego przytułku, los jednak poprowadził w miejsce zupełnie odległe od zaplanowanych oczekiwań. Leżałam więc spokojnie na trawie w parku, otoczonym zewsząd wysokimi postaciami wieżowców, w których szybach przeglądał się błękit czystego nieba. Czteropasową drogę zapełniał rój aut, warczący, niecierpliwy i hałaśliwy. Niewyjaśnione przyczyny sprawiały, iż panujące wszędzie wkoło zamieszanie nakładało na moje powieki ciężarki snu. Kroczek po kroczu, oczy zakrywała ciemność, przyjemne otępienie, któremu nie potrafiłam stawić oporu. Cóż poradzić? Już od dawna zauważyłam zależność między środowiskiem zewnętrznym, a stanem mojego umysłu. Kiedy otoczenie huczało, grzmiało i drgało od napięcia, odczuwam dziwną satysfakcję, która wywołuje odprężenie. Wówczas przychodzi słodki sen, który obmywa z negatywnych emocji, dodaje energii.
  - Przepraszam - zagrzmiał w bębenkach niepewny głos, skutecznie otrząsając z chęci wypoczynku. Podniosłam głowę, obracając ją w prawo, skąd nadszedł nieproszony dźwięk. Kilka kroków obok stał terier szkocki, czarny od czubka nosa po koniec przyciętego, nieśmiało merdającego, ogonka. Nieznajomy posiadał zadbaną sierść, dłuższą na brwiach, brodzie oraz tułowiu.
 Oczekującym spojrzeniem wysłałam przybyszowi wiadomość, iż umieram z ciekawości nad powodem nieoczekiwanego najścia. Pies nie dostrzegł nic odtrącającego w tym wzroku, wręcz przeciwnie, zyskał odrobinę śmiałości.
 - Z jakiej sfory jesteś?
 - Szlachetne Serca - odparłam bez lęku, że naiwnie przyjazny terier mógłby wykorzystać informację do czegokolwiek podstępku.
 - Tak myślałem! Ja należę do Lucky Dogs, jak na pewno wiesz, waszych sojuszników. Jeszcze cię nie widziałem, musisz być w sforze nowa. Nazywam się Aro, a ty?
 - Mona - kolejna lakoniczna, do bólu obkrojona z wychodzącymi poza pytanie szczegółów.   
 Oziębłość chyba wstrząsnęła Arem odrobinkę, ale optymizm szybko przywrócił mu nadzieję na nawiązanie ciekawej konwersacji. Pokonał dzielący nas dystans, po czym usiadł bez ceregieli.
 - Podczas upału, nie ma nic lepszego od leniuchowania w parku - zaczął tajemniczo, patrząc gdzieś przed siebie. Do czego zmierza? Dlaczego się przyczepił? - Chociaż dla psów z czarną sierścią wysokie temperatury to prawdziwa katorga. Nawet nie wiesz, jak się męczę, okryty grubym kożuchem. Ale wiesz? - mogłabyś mi pomóc w rozwiązaniu tego problemu!
 - Słucham? - Chyba nie zrozumiałam ukrytego w przekazie podtekstu. To żart? Nigdy nie wykrywałam bawiących znaczeń, nie rozumiałam co wywołuje śmiech po usłyszeniu kawału.
 - Chodź, a zrozumiesz - odpowiedział enigmatycznie Aro.

CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz