wtorek, 5 stycznia 2016

Od Fado - CD opow. Mony

Las pogrążył się w mroku. Rozgwieżdżone niebo było pełne nadziei i otuchy, dawało pokrzepienie, walczyło ze strachem, pokonywało przerażające wytwory mojej wyobraźni. Z trudem poruszałem się w zaspach białego puchu, który przysparzał mi tylko problemów, choć odkąd pamiętam, byłem miłośnikiem srogiej zimy. Wyruszyłem na tą rundkę wokół obozowiska zbyt pewny siebie i zgubiłem drogę powrotną. Od długiego czasu błądziłem wśród świerków oraz sosen, pokrytych śniegiem, choć możliwe, iż wcale długo nie maszerowałem - kiedy jesteśmy zupełnie sami, a w dodatku na coś czekamy, kilka minut potrafi dłużyć się jak parę godzin. Światła osady zniknęły na samym początku, jednak wtedy wcale się tym nie przejmowałem. Dopiero, gdy zmarzłem i poczułem potrzebę ogrzania się przy ognisku, zrozumiałem, iż nie pamiętam, w jaki sposób dostałem się na tę rozległą polanę. Dygotałem z zimna. Chłód rozszedł się po moim ciele, w zastraszająco szybkim tempie. Mogłem umrzeć z wychłodzenia. Podrygiwanie w miejscu ani o stopień nie podwyższyło temperatury organizmu, jedynie przyśpieszyło mój oddech. Naprawdę nie chciałem, aby Paul na rekreacyjnym wyjeździe ze znajomymi, z którego się jako tako cieszył, znalazł mnie jutro rano jako zamarzniętego psa, ledwie wystającego spod nowo przybyłego śniegu. Obraz ten nieustannie malował się w mojej głowie i był coraz straszniejszy. Już nawet niebo, ówcześnie dodające zapału, jakby wstrzymało oddech ze strachu. Zacząłem mimo przeciwności, iść przed siebie. Nie wiedziałem gdzie, nie wiedziałem jak ani po co. Po prostu, aby czymś zająć łapy. Wiem, że to niedorzeczne, ale miałem wrażenie, że wystarczyłoby jeszcze tylko kilka sekund, żeby zamieniły się w zimny, marmurowy posąg.
  Kolejnym etapem była seria szelestów, kroków i posykiwań, dobiegających z głębi drzew. Kątem oka zauważyłem kształt wynurzający się z ciemności. Dostrzegałem ruch oraz czarną sylwetkę, nic więcej. Szedłem w dalszym ciągu do przodu, byle jak najdalej od tego stworzenia, udając, że go nie zobaczyłem. Na szczęście on chyba również się mnie przestraszył; czmychnął w puszczę. Później usłyszałem długi, głośny pisk, a raczej... zawodzenie z bólu, bynajmniej nie wskazujące na jakiegoś słabeusza. Tym razem przystanąłem. Przypuszczałem, że ten ktoś potrzebuje mojej pomocy. Wahałem się. W środku mnie toczyła się walka egoisty, dbającego o własne bezpieczeństwo z altruistą. Brakowało mi towarzystwa, kogoś, kto podzielałby mój los. Niepewnie wszedłem pomiędzy rośliny. Ogarnęła mnie jeszcze gorsza, nieprzenikniona ciemność. Zupełnie nic nie widziałem! Złowrogą ciszę przeszył niczym pędząca strzała kolejny krzyk nieznajomego. Zorientowałem się mniej więcej, gdzie znajduje się ten osobnik i na ślepo podążyłem w tamtym kierunku. Uszy nie zawiodły mnie, nie upłynęło wiele minut, nim szukany obiekt warknął.
- Jestem Fado. Nie chcę ci nic zrobić. Zgubiłem się tutaj - zapewniałem, licząc na to, że zostanę nieskrzywdzony.
- Widzisz, nie jedziemy na tym samym wózku. Ja się nie zgubiłam, ja tutaj mieszkam - rzekła pewnie, hamując kolejny syk. Dziwy nad dziwami, była to przecież suczka! Wcześniejsze jej skomlenia były tak harde, silne, iż nie przypuszczałem, że może być przedstawicielką płci pięknej.
- Mieszkasz tutaj od niedawna? Słabo znasz las. W tej okolicy roi się od pułapek, a w jednej z nich właśnie zostałaś uwięziona.
- Doprawdy? W takim razie, po co się tutaj zapuściłeś? - spróbowała wyrwać łapę z metalowych zębów, lecz tylko bardziej się pokaleczyła.
- Daj, pomogę... - zbliżyłem się do niej, ale odepchnęła mnie, nie pozwalając na dokończenie zdania.
- Nie! - burknęła. - Zostaw! Zostaw mnie w spokoju! Świetnie mi szło, dopóki nie przyszedłeś...
- Musisz mi pomóc, odnaleźć drogę do mojego właściciela, proszę... Jeśli cię uwolnię, to tylko po to, by samemu zyskać pomoc! - skłamałem.
- Słucham?! Ty myślisz, że mnie uwolnisz? Ostro sobie pogrywasz.
- Dobrze już, dobrze. Pójdę sobie - odwróciłem się.

<Mona, co się wydarzy? :)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz