poniedziałek, 18 stycznia 2016

Od Mony - CD. opow. Fado

  Gałęzie drzew przeszywał delikatny wiatr, strząsając na ziemię ociężałą ciszę, która okryła las wraz z odejściem psa. Stałam sztywna niczym pień, zmrożona od nieznanych rozmyślał, zastanawiając się nad tym co między nami zaszło. Przerabiałam powoli, bez pośpiechu, może w małym otępieniu, każde słowo i gest i ruch uszu. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam podobnej rzeczy. Od narodzin słyszałam, że dobroduszność to tylko gra pozorów, słodkie słowa maskujące sztylet. Czy uczynki Fado również stanowiły pokrywkę jakiejś ohydnej manipulacji? Czy ta uprzejmość, niezmordowana mimo mojego odtrącania, mogła być udawana? Rozsądek przywodził do głowy mnóstwo przykładów, które spotkałam w życiu, i które uprzedzały przed serdecznością, nieważne, na jak bardzo autentyczną by wyglądała. Ale i tak nie potrafiłam uwierzyć.
 Skoczyłam ze jeszcze ciepłym śladem psa, tłumacząc sobie, że nie odpłacenie za pomoc, nawet nieproszoną, to ujma na honorze. Łapa, złapana wczoraj w metalową pułapkę, wybuchała ostrym bólem przy każdym zetknięciu z podłożem, a podczas krótkiego lotu pulsowała niczym nowo nabyty siniak. Nie zwalniałam, nie mówiąc już o jakimkolwiek stawaniu; biegłam bez wypoczynku i bez zrozumienia dla słabej kończyny. Goniąc trop, przebyłam granicę lasu, cichej norki, której przypisałam sztuczną nazwę 'schronienia'. Opuszczając ten zmyślony azyl, poczułam jednak niepewność i spadek sił. Przełknęłam głośno ślinę, zgarniając wszelki zapas woli, jaki tylko pozostał w moim wnętrzu. Biegnij, szybciej!
***
 Zdążyłam w idealnym momencie. Maszyna, wypluwszy ze zmrożonych płuc smugę białego dymu, zaburczała głośno, chcąc się ogrzać. W tym czasie, ukryta w burej grzywie traw rosnących tuż obok parkingu, łapałam oddech i uspokajałam rozedrgane serce. Spoglądałam to na obeznany już dokładnie pysk Fado to na nową twarz mężczyzny, siedzącego na przednim fotelu przy kierownicy. Od razu stwierdziłam, że to właściciel. Bo któżby inny? Bez przerwy poruszał ustami, zapewne próbując nawiązać konwersację z czworonogiem, który na siedzeniu obok patrzył z radością na człowieka. Nie widzieli mnie.
 Blaszana bestia potrzebowała naprawdę długiej rozgrzewki, nim warknęła potężnie i w końcu ruszyła z miejsca. Ruszyłam w następną pogoń, nie wiedząc, dokąd ani kiedy dotrę. Nie znając ciągu dalszego.

<Fado?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz