Z uroczo-słodkiej drzemki pod ciepłym kocykiem, wyrwało mnie
donośne, przedłużające się wycie. Było mi tak ciepło i błogo, że nie
miałem zamiaru opuszczać ukochanego legowiska, wieczór zapowiadał się
wprost wspaniale! Odgłos nie dobiegał końca, tym samym burząc wszelkie
przypuszczenia i wyobrażenia końca tego ponurego dnia.
Ociężale
wstałem, wspiąłem się na nowoczesne, szare krzesło o dziwnym, niby
opływowym kształcie, następnie przedzierając się pyskiem przez ścianę
łodyg i kwiatostanów storczyków, stojących na parapecie, wyjrzałem przez
okno. Na chodniku ze zwieszoną głową siedziała Audrey, a więc jednak
przyszła! Wybiegłem z pokoju, aby ją przywitać. Szczeknąłem kilka razy i
wesoło zamerdałem ogonem. Suczka wyraźnie się rozchmurzyła, zresztą
mnie też było bardzo miło! Uwielbiam odwiedziny.
- Witaj ponownie, co cię tu sprowadza? - zagaiłem.
- Mówiłeś coś o tym, że prowadzisz sforę? Jeśli istnieje taka możliwość, chciałabym dołączyć.
- Tak, to prawda. Jestem Alfą Szlachetnych Serc. Mamy siedmioro członków. Z tobą będziemy liczyć ośmioro psów!
-
Chętnie zasilę wasze szeregi. Tylko obawiam się, że na początek
musiałbyś mi wszystko dokładnie wyjaśnić. Nie jestem pewna, czy podołam.
Nigdy nie należałam do takiej psiej rodziny...
- Jasne. Mam pewien pomysł; może chodźmy do Minnehaha
Park? Tam stacjonuje sfora, na tyłach parku znajdują się zaciszne
zarośla, z pewnością spotkamy kogoś jeszcze i będziemy mogli spokojnie
porozmawiać.
- Ciągle przytakuję, ale inaczej się nie da! Oczywiście, Fado.
Zaśmiałem
się. Maszerowaliśmy powoli bocznymi uliczkami, unikając ludzi, którzy
mogliby nas wziąć za bezdomne zwierzęta, a łaska człowieka na szybkim
koniu jeździ - zmieniają zdanie, jakby zależało to od górowania słońca
na niebie. Nie potrzebowaliśmy problemów ani też chwilowej opieki.
- Co to za dźwięki? - spytała zdziwiona i nieco przestraszona Rey. - Mówiłeś, że tutaj nie ma...
- Bo nie ma - odparłem. - To pokrzykiwania ludzi z Target Field, dzisiaj odbywa się tam niezwykle ważny mecz. Oni wszyscy się tym strasznie emocjonują, lecz ma to swe dobre strony, nawet nie zwracają na nas uwagi!
- Och, a wiec jest tam Inez! Uciekłam jej, znowu... Wolę się nie pokazywać w tamtej okolicy. Znam okrężną drogę, chodźmy!
Podreptałem za koleżanką. Faktycznie, jej wersja dostania się do naszej bazy, była dłuższa i prowadziła przez centrum, ale wydawała się bezpieczniejsza niż przejście obok stadionu. Wydawała się... Gdybym nie zapomniał o jednej, jedynej rzeczy...
Zza śmietników wyłoniły się trzy psy; labradory z Bad Mutt. Tajra, Uno oraz Cabo.
- Audrey, wpadliśmy... To nie są nasze tereny! W nogi!
Wystrzeliliśmy przed siebie. Uciekając na oślep, niechcący przewróciłem jakąś dziewczynkę. Mała rozdarła na betonie rajstopki, z jej kolana wartkim strumieniem popłynęła krew. Niestety, tym razem nie mogłem jej pomóc i pocieszyć, wykonując jakieś proste sztuczki. Przy moim boku pędziła Rey, której długa, biała sierść falowała na wietrze, przez co wyglądała jak rozpędzona kula śnieżna.
- Chyba zostawili-śmy ich w tyle - wysapałem. Straciłem dawną kondycję, Paul za bardzo mnie rozpieszczał. Powinienem się kiedyś wybrać na jakieś polowanie, dawno nie czułem tej adrenaliny, spięcia mięśni, czyli tego, co kiedyś było nieodłącznym elementem mojego życia.
- Taaa...
Oboje przez chwilę nic nie mówiliśmy. Po odzyskaniu odpowiedniego tempa oddechu, obwieściłem:
- Jesteśmy. Znaleźliśmy się pod wejściem do parku dużo szybciej, niż przewidywaliśmy - ostatnie zdanie uwieczniłem sarkastycznym uśmiechem.
Poprowadziłem suczkę do zamarzniętych wodospadów - głównej atrakcji Minnehaha Park zimą. Obok najmniejszego (co nie oznacza, brzydszego do pozostałych) wodospadu kręciło się zaledwie kilku fotografów i garstka turystów. Nie było źle. Miejsce to kojarzyło mi się z szumem wody, która w innych porach roku szybko spływając w dół, pieniła się, jakoby opowiadając wszystko to, co widziała i przeżyła.
<Audrey?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz